DZIWNY SEN
Szalenie huśtały się dzieci w rozkwitłych
wierzchołkach akacji.
Wracałem z Ojcem od pól — z całego, rozległego
świata,
A droga szła przez Wzgórze Śmierci.
Pobożne lazury popołudnia otaczały je krążkiem złotym.
Szalenie huśtały się dzieci w rozkwitłych
wierzchołkach akacji.
Na Wzgórzu grupa starożytnie królewskich postaci; Lecz jeden był jakby w Bóstwo podniesionym
Patriarchą:
Broda po pas nadludzko wielkiej figury,
Oblicze: brąz złocony słońcem pielgrzymki,
majestatycznie spokojne,
I oczy, którym już nie dolega, że wszystko widzą. Ojciec wymienił z nimi spojrzenie i dalej szedł
ze mną.
W rozkwitłych wierzchołkach akacji szalenie huśtały się
dzieci.
Że to Dziadowie byli, Ojciec za wzgórzem się zatrzymał I wyjął z portmonety, niby niebacznie, „suwerena”, Zamiast czterdziestki. Skwapliwie chwyciłem to złoto, I wzrokiem błagalnym prosiłem, by nie poprawiał
omyłki.
Za czym w dziecinnych podskokach wbiegałem na
Wzgórze,
Gdzie żywe Posągi Przeszłości i wódz ich,
bóg-Patriarcha,
Potężnym czarem wzywały do szczęścia i chwały
me serce.
W rozkwitłych wierzchołkach akacji szalenie huśtały
się dzieci.
1 już GO byłem tak blisko!... i całkiem wyraźnie Ciemnokędziorną widziałem brodę, sięgającą pasa,
I kopułę czoła złotawą, w długiej opaloną pielgrzymce, A na niej małą czapeczkę, jak u Leonarda da Vinci,
1 długi płaszcz orientalny, i postać arcypoważną... ...Gdy wtem któryś z orszaku stanął mi w poprzek
drogi —
I zrozumiałem po ich milczeniu, że dalej iść mi nie
wolno.
Więc tylko w ręce Stróża złotego złożyłem suwerena,
I smętny wracałem do Ojca, wciąż odwracając się,
z wolna.
A w czubach kwitnących akacji szalenie huśtały się
dzieci.
379