250 HELFERICH PETER STURZ
w całą girlandę. Również te wychwalane kostiumy na tutejszym teatrum są tak sfrancuziale, że poznać je niepodobna.
Zamilczę o moich rodakach; ich szpetne postacie nie wydają mi się wcale zabawne. Boli mnie to, gdy widzę niejednego wystrojonego niczym dzikus obdarowany przez Europejczyków w błyskotki wszystkich nacji; boli mnie, gdy słyszę, jak zaśmiewają się, że prawdziwy Niemiec zawsze będzie małpował każde głupstwo. Wielu jest takich, co nadziewają na siebie całą mapę wzorów, i noszą na grzbie-cp historię swej podróży; można na nich prześledzić — od kapelusza aż po buty — całą drogę od Włoch przez Francję aż do Anglii, a poprzez tą pstrą lazurę prześwieca jakże często rubaszne do studenckiej elegancji. Dlaczego nie podróżujemy dopiero w starszym wieku, kiedy głowa i serce są mocniejsze? Lecimy oto w świat jak biała karta, na której każdy głupiec może zapisać ślady swej głupoty, często takim atramentem, którego wywabić już nie można.
Chwalę sobie nasze rodaczki. Oparły się przecież szmince. Tu, w Paryżu, szminka nie jest już kokieterią, lecz konieczną częścią przyodziewku.. Niedawno uciekła mi pewna dama, gdy już wsiadała do powozu, wykrzyknąwszy przedtem z całą powagą tragicznego przerażenia: Ah, mon Dieu! j’ai oublić mon rouge. Tylko pogardzane dziewki naśladują we Francji czerwoną szminką barwy natury, une honnete femme met le rouge a tranchant. Maluje bowiem pod każdym okiem ostro Odcinającą się karmazynową plamę. Mniemam, że plamy te są jeszcze jakoś bardziej znośne na leciwej twarzy barwy garbowanej skóry, niźli na dziewczęcych licach, jako że na tej pierwszej łączenie tych odcieni barw jest łagodniejsze. Jakież nonsensy znosi się z samego tylko przyzwyczajenia! Kto pierwszy wetknąłby głowę do worka z mąką i ośmielił się pokazać iw szacownym towarzystwie, zostałby bez wątpienia polecony opiece lekarza; i my się śmiejemy z Rzymianek i ich złotego pudru, z czarnych zębów w Indostanie, z żółtych palców w Egipcie? Widziałem obraz Znanej piękności j|j czasów Ludwika XIV przedstawionej jako bogini miłości w karocy J|ągnionej przez gołębie —■ z fontaziem. I to uchodziło w stuleciu dobrego smaku ! Jak bardzo musiała zwyrodnieć wszelka wrażliwość, jeśli gustujemy w wygorsetowanych, cień-kich jak psa kibiciach naszych panien, jeśli pogodziliśmy się z krynolinami, które pewien angielski pisarz nazywa twierdzami zbudowanymi do góry nogami ! Kiedy małżonka pewnego konsula duńskiego odwiedziłai małżonkę cesarza Maroka, ta ostatnia ciekawie wodziła palcami po jej krynolinie i pytała pełna zadziwienia: „Czy to Wszystko ty sama?” Nasze matki umieszczały wszystkie swe ozdoby zewnętrzne z tyłu, co też było niewiele rozsądniejsze. Istnieją jeszcze ustawy karzące ża takie przejawy przepychu, które są przeciwne naturze. W: czasach Franciszka I każdy człek poczciwy chodził do balwierza, tylko fircyki nosiły brody. Wywiedziałem się z dzieł Ben Jonsona, że fajka należała wówczas do drobiazgów toaletowych wykwintnego pana i że wyciągnięcie jej przy stoliku damy uchodziło tak samo za rzecz obyczajną, jak dziś wyciągnięcie flaszeczki z perfumami. W czasie, kiedy madame de Motteville widziała, dwór infantki i przyszłej małżonki Ludwika XIV, u hiszpańskich dam modą było Zakrywać piersi, a obnażać plecy. Fakt, że przed kilku laty pewna młoda Francuzka przyszła na spacer do ogrodu Pałacu Orleańskiego ze szminką koloru liliowego, zasługuje na szerszy rozgłos; jest rzeczą niepojętą, że ta próba nie znalazła naśladowćzyń.
Historia ludzkości przypomina często rejestr domu obłąkanych; podaje ona wizje chorych umysłów. To co dziś może się nam wydać • triumfem dobrego smaku, jutro już może być uważane za niedorzeczność. Ziewamy, słuchając dowcipów naszych ojców; pamiętajcie o tym, dowcipnisie rozweselający tłumy, którym marzy się nieśmiertelność!