190 Harold Pinter
McCANN
Tak, może by się pan wybrał w naszym towarzystwie? GOLDBERG
Jedź pan z nami do Montiego. Mamy dość miejsca w wozie.
Peter stoi bez ruchu. Mijają go i podchodzą do drzwi. McCann otwiera drzwi, bierze walizki.
PETER (złamany)
Stan, nie słuchaj ich! Nie daj się!
Wychodzą. Cisza. Peter stoi bez ruchu. Trzask drzwi frontowych. Słychać, jak rusza samochód. Słychać, jak się oddala. Cisza, Peter z wolna podchodzi do stołu. Siada na krześle. Bierze gazetę, otwiera ją. Wypadają z niej skrawki wydarte przez McCanna. Peter patrzy na nie. Przez okno z lewej widać przechodzącą Meg; wchodzi przez tylne drzwi. Peter udaje, że czyta.
MEG (podchodząc do stołu)
Samochód odjechał.
PETER
Wiem.
MEG
Pojechali?
PETER
Tak.
MEG
Nie będą na obiedzie?
PETER
Nie.
MEG
Och, jaka szkoda, (kładzie torbę na stole) Gorąco na dworze. (zawiesza płaszcz na haku) Co robisz?
PETER
Czytam gazetę. *
MEG
Dobra?
PETER
Niezła.
MEG (siada przy stole)
Gdzie Stan?
Pauza.
Jeszcze nie zszedł?
PETER Nie., on...
MEG
Jeszcze w łóżku?
PETER
Tak... jeszcze śpi.
MEG
Tak długo? Spóźni się na śniadanie.
PETER Daj mu... spać.
Pauza.
MEG
Wspaniałe było to przyjęcie, prawda?
PETER
Nie wiem, nie byłem.
MEG Nie byłeś?
PETER
Przyszedłem później.
MEG Ach tak.
Pauza.
Wspaniałe. Od lat tak się nie śmiałam. Tańczyliśmy i śpiewaliśmy. I były różne gry. Szkoda, że cię nie było.
PETER
Przyjemnie było, co?
Pauza.
MEG
Byłam królową balu.
PETER
Naprawdę?
MEG
Tak. Wszyscy to mówili.
PETER
No, na pewno byłaś.
MEG
O, tak. Byłam królową balu.