136 Harold Pinter
McCANN
Tak jest, Nat. (podchodzi do Stanleya) Zechce pan spocząć.
STANLEY
Nie.
McCANN
Teraz pan nie chce, ale byłoby lepiej, gdyby pan chciał. STANLEY
A pan? Czemu pan nie siada?
McCANN Nie, nie ja — pan.
STANLEY Nie, dziękuję.
Pauza.
McCANN
Nat.
GOLDBERG
Co?
McCANN On nie chce.
GOLDBERG To go poproś.
McCANN Prosiłem go już.
GOLDBERG Poproś go jeszcze raz.
McCANN (do Stanleya)
Niech pan siada.
STANLEY
Czemu?
McCANN
Będzie panu wygodniej.
STANLEY
Panu też, gdyby pan usiadł.
Pauza.
McCANN
Dobrze. Jeśli pan usiądzie, to ja też.
STANLEY Pan pierwszy.
McCANN (powoli siada na krześle)
No?
STANLEY
Dobra. Teraz odpoczęliście, więc możecie się wynosić.
McCANN (wstając)
To paskudny kawał! Zęby mu powybijam!
GOLDBERG (wstając)
Nie! Ja wstałem!
McCANN
Proszę cię, Nat, usiądź.
GOLDBERG
Jak wstałem, to wstałem!
STANLEY Ja też.
McCANN (podchodząc do Stanleya)
Przez pana musiał wstać pan Goldberg.
STANLEY (podniesionym głosem)
To mu dobrze zrobi!
McCANN Siadaj pan!
GOLDBERG
McCann.
McCANN Siadaj pan!
GOLDBERG (podchodząc do Stanleya)
Weber, (spokojnie) SIADAJ PAN!
Milczenie. Stanley zaczyna gwizdać ten sam szlagier, co poprzednio. Niby od niechcenia podchodzi do krzesła za stołem. Goldberg i McCann obserwują go. Stanley przestaje gwizdać. Milczenie. Stanley siada.
STANLEY Uważalibyście lepiej.
GOLDBERG
Weber, co pan robił wczoraj?
STANLEY
Wczoraj?
GOLDBERG
I przedwczoraj. I co robił pan przed trzema dniami?