mieć sensu, lecz musi go zinterpretować. Nie znaczy to wcale, że taka interpretacja przebiega arbitralnie. Przecież na każde pytanie istnieje tylko jedna odpowiedź, mianowicie słuszna, każde zagadnienie ma tylko jedno rozstrzygnięcie, mianowicie trafne, a więc także w każdej sytuacji jest tylko jeden sens, mianowicie prawdziwy. Będąc w USA pewnego dnia podczas dyskusji po moim odczycie zetknąłem się z przedłożonym mi na piśmie pytaniem, które brzmiało następująco: „Jak definiuje się w Pańskiej teorii 600?” Prowadzący dyskusję ledwo spojrzał na ów tekst, chciał odrzucić kartkę z zapisanym na nim pytaniem, a zwracając się do mnie zauważył: „To nonsens: «Jak definiuje się w Pańskiej teorii 600»...” Wówczas wziąłem kartkę do ręki, spojrzałem na nią i ustaliłem, że prowadzący dyskusję (mówiąc nawiasem, teolog z zawodu) pomylił się, pytanie bowiem napisane było dużymi literami i w oryginale angielskim z ledwością można było odróżnić „GOD” od „600”. Za sprawą owej dwuznaczności doszło do niezamierzonego testu projekcyjnego, którego wyniki, w przypadku teologa i mnie samego jako psychiatry, wypadły bądź co bądź paradoksalnie. W każdym razie nie odmówiłem sobie, by w ramach wykładów w Uniwersytecie Wiedeńskim przedstawić słuchaczom z USA angielski tekst oryginalny, i okazało się, że dziewięciu studentów wczytało w ów tekst wyrażenie „600”, dziewięciu wyczytało zeń wyrażenie „BÓG", a czterech wahało się między oboma interpretacjami. Cokolwiek bym chciał wnioskować, faktem jest, że owe interpretacje nie są równowartościowe, że jedna i tylko jedna z nich jest interpretacją żądaną. Autor pytania miał na myśli tylko i wyłącznie Boga, a ten
i tylko ten rozumie pytanie, kto wyczytuje zeń (a nie wczytuje) słowo „Bóg”.
Sens trzeba odnaleźć, ale nie można go wytworzyć. Wytworzyć można albo sens subiektywny, albo zwykle poczucie sensu, albo nonsens. Jest więc zrozumiale, że człowiek niezdolny do znalezienia sensu w życiu, a tym mniej do wymyślenia go, uciekając przed ogarniającym go poczuciem bezsensu stwarza albo nonsens, albo sens subiektywny. Gdy się to zdarza na scenie — teatr absurdu! — dokonuje się w podnieceniu, szczególnie tym, jakie wywołuje LSD. W owym podnieceniu zjawia się również niebezpieczeństwo, że przejdziemy przez życie obok prawdziwego sensu. Obok autentycznych zadań występujących w zewnętrznym świecie (w przeciwieństwie do czysto subiektywnych przeżyć sensu wt sobie samym). Przypomina mi to zawsze zwierzęta doświadczalne, którym kalifornijscy badacze wszczepili elektrody w podwzgórze. Ilekroć włączano prąd, przeżywały zaspokojenie, czy to popędu płciowego, czy pokarmowego. W końcu nauczyły się same włączać prąd i ignorowały prawdziwych partnerów płciowych i prawdziwy pokarm, jakie im dostarczano.
L