katastrofizmu - czy jakiejś innej koniunkcji fotogenicznych, lecz nieżyciowych postaw. Bo ona stawia to końcowe pytanie i może coś zmieni w swoim życiu, choć opisuje na blisko trzystu stronach świat, w którym błąkanie się, alkohol, seks i narkotyki stanowią oczywistość.
Nie chciałabym okazać się purytanką, lecz muszę zaprotestować przeciwko takiemu obrazowi egzystencji, który oparty jest na wspomnianym, fotogenicznym kłamstwie. Zaprotestować, chociaż powyżej dowodziłam, że idzie o przyjemność i tylko tyle. Nie jest jednak tak, że odrzucenie norm i zanurzenie się w stanach otwierających świadomość może nas doprowadzić do odkrycia siebie. Kochanek Nikki umiera z przedawkowania. Ta śmierć wpisana jest w proces jej dojrzewania i aktu twórczego. Otóż sprzeciwiam się takiej - skądinąd zgranej już - literaturze, albowiem oparta jest ona na złudzeniu „odwracalności transgresji”, gry z egzystencją zawsze wzbogacającej podmiot. Cierpienie jest piękne. Obłęd wartościowszy od zdrowia. Kac pomaga lepiej zobaczyć uroki świata.
Dlaczego budzi to mój sprzeciw? Bo nie jest ani trochę prawdziwe, a jako konwencja literacka wyprztykało się wraz z modą na beatników. Narkomania i alkoholizm to ciężkie choroby, promiskuityzm kobiet często świadczy o zagubieniu między mitami wolności, rozpisanymi dla nich przez mężczyzn. Jeśli więc takie są dzisiejsze młode Chiny, cierpią wraz z całym światem na zachodnie przypadłości fabularne, bo Wei Hui pisze w kontekście literatury zachodniej - nie umiem ocenić, co to pisanie ma wspólnego z jej rodzimą tradycją. Jak to ocenić, skoro nawet tłumaczenie pochodzi z angielskiego? Czy Wei Hui może podkładać jakąś inną matrycę pod świat zmąconych gatunków?
Jest to zresztą złagodzona, popularna literatura postbeatni-kowska, chociaż nie brakuje w niej odniesień nowszych i najnowszych. Gdyby pozostać przy Millerze, wspomnieć by trzeba i Anais Nin i Erikę Jong - Szanghajska kochanka pewnie i tym lekturom co nieco zawdzięcza. Gdyby szukać nowości, byłyby to feministyczne dyskusje o kobiecym pisaniu i cielesności. Chociaż nasza bohaterka
pisze przez ciała mężczyzn, co stanowi obiecującą modyfikację, a może tylko reaktywację modernistycznego stereotypu modliszki?
Na pewno jest to powieść ciekawa, do poczytania, w końcu też dlatego, że niewiele w Polsce wiemy o chińskiej literaturze i młodych Chińczykach. Daleko jej jednak do wybitności, nie widzę też powodów, by mówić o bestsellerze czy doniosłym dziele. Bo niby co? Skandal? Jaki mianowicie? Nie widzę skandalu. I jeszcze coś: gdyby w Polsce pojawiła się kolejna autotematyczna powieść o pisarce i pisaniu, kręcilibyśmy nosami, bo ileż można, dajcie spokój, oderwijmy się od zachwytu odkryciem reguł fikcji, dajmy szansę fikcji samej. Bywają wybitne powieści postau to tematyczne, ale gest samozwrotnego analizowania został w nich zastąpiony technikami wymagającymi większej inwencji i narracyjnego wysiłku. Jeśli podoba się nam u Wei Hui tradycyjny autotematyzm, stosujemy w gruncie rzeczy „neokolonialną” taryfę ulgową. To jak z angielskim, który zachwyca u „dzikich”.
Oto więc spodziewałam się jakiejś „chińskiej” opowieści, a dostałam powtórkę z europejsko-amerykańskiej prozy. Podobieństwo kazało mi się pogniewać na tekst, w którym wyglądałam różnicy. Bo chociaż sprzeciwiam się zawłaszczeniom, sama zawłaszczam. Jestem postneokolonialną czytelniczką w kraju bez historycznych kolonii, z „dzikimi” Rusinami i „oswojonymi dzikimi” góralami. Po Chince spodziewam się jakiejś obezwładniającej „chińskości”, sama nie wiedząc, na czym miałaby polegać.
Czytając o innych kulturach, powinniśmy bezustannie obserwować samych siebie. Ale - uwaga! Nie jesteśmy w tej lekturze najważniejsi. Nie jedziemy na Wyspę Wielkanocną, żeby zobaczyć siebie. Przeciwnie. Uczmy się pokory. Demontujmy własne uprzedzenia, nawyki, stereotypy. W tym miejscu powinnam dać opis tego samego tekstu po demontażu moich ograniczeń. Oczywiście, w gruncie rzeczy nie potrafię takiego dokonać. Zrobiłam pierwszy krok: zdaję sobie z tego wszystkiego sprawę. Mówię otwarcie: czytam ze swojego miejsca. Tekst jest ofiarą mojej perspektywy. To ja jestem tym razem kolonizatorką.
173