Czy dziś pogrzebaliśmy role? Czy przynajmniej „odwracają się one do nas plecami”? Czy mamy odwagę na coś więcej od „przyjmowania obcego w siebie”? Czy w dodatku go sobie i go - dla niego „uświadamiamy”? Czy są to zabiegi „dyskretne”? Odpowiedzi można szukać w świecie obok i nie będzie to odpowiedź pocieszająca. Zachęcam do refleksji: co z rolami w polskiej rzeczywistości? Co z rolami we mnie samej (we mnie samym)? Na szczęście, nie musimy odpowiadać, możemy wrócić do literatury.
Kiedy Izabela Filipiak pisała Absolutną amnezję, w polskiej dyskusji teoretycznej mieliśmy do przerobienia smutną lekcję, że być może w ogóle w tym miejscu - zardzewiałym, dostojnym rezerwuarze, nazywanym płcią kulturową - tkwią nasze opowieści - nic pewnego, żadnych ocalających wzorów kobiecości i męskości; cmentarzysko idei. Razem z „umieraniem paradygmatu (-tów)” przywiędły kreacje tak przekonujące jak działacz opozycyjny i jego gotowa na wszystko dziewczyna, wzorowani na partyzancie i jego gotowej na wszystko... na ułanie ijego... na rycerzu i jego zakutej w pas cnoty... na... a także na... (proponuję dokonać w tym miejscu przeglądu wzorów kulturowych opartych na interpretacji różnic biologicznych). Historia wydawała się rupieciarnią, a o second--hand nie pisano aktualnych poematów. Problemem wydawało się, jak kulturowe zdefiniowanie płci ogranicza scenariusze życiowe mężczyzn i kobiet, jak wygrzebać spod spodu (jednak pragmatyka lumpeksu) coś nowatorskiego: stara nowość, w taki oksymoron można by ująć zabiegi wokół rekonstruowania „poręczniejszej tradycji”.
Nikt wówczas nie myślał, że ograniczeniem jest sama chęć posiadania scenariusza, a definicję zastępować powinien ruch o d definicji, który zaprowadzi nas w nieoczekiwane rejony, gdzie czekają na nas interaktywne gry komputerowe, w których co prawda możemy wybrać płeć, ale czasem okazuje się, że ten wybór nie ma wpływu na przebieg zdarzeń. W innym wariancie tej samej gry może mieć, co i tak nie pociesza, gdyż przestała działać zasada determinująca nasz los, los bohatera, zgodnie z płcią. „Role odwracają się od nas plecami”, „kobieta mężczyzna właściwie wszystko jedno”, „wybieram... jestem”.
Oczywiście, to utopia, utopia różnorodności, która zastąpiła różnicę. Rozglądając się po świecie, znajdziemy wiele różnic, a nawet miejsce, gdzie się je przewrotnie kwestionuje (lub, przewrotniej, afirmuje), opisując rzeczywistość językiem patriarchalnym. Tak więc ta szczypta teorii, którą tu przedstawiam, jest piękną opowieścią, chociaż może przygnębić. Nie nas, nam jeszcze długo nie zagraża bohater „tinyseksualny”, jak nazywa nową osobę poza płcią Sherry Turkle, współautorka antologii Feminisms2*'. Cyborg podoba mi się jako hipoteza. Jest interesująca -cy tylko dlatego, że - będąc do pomyślenia - nie zastępuje życia.
Wróćmy do historii tej teorii, do punktów ważnych dla nas dzisiaj. Poręczna para „sex”-„gender” ewoluowała wraz z rozwojem feministycznej dyskusji. Lata osiemdziesiąte zainicjowały refleksję nazywaną chętnie postfeminizmem; dotychczasowy dyskurs feministyczny został napiętnowany jako biały, zachodni, heteroseksualny. Nowej fali, nowemu pokoleniu badaczek nie szło jednak tylko
0 precyzyjniejsze zdefiniowanie marginesu, który w zależności od politycznych projektów miałyby stanowić kobiety, Afroamerykanki, lesbijki czy wreszcie osoby o płci biologicznej niezgodnej z auto-projekcją. Nie tylko o to, żeby dopuścić do głosu każdego, kto „nie urodził się... kobietą, Tajką, Afganką...”. O tę pełną reprezentację walczono już w latach siedemdziesiątych, tworząc model tożsamości mniejszościowej, nazwany potem etniczno-esencjalistycznym (wiedzieliśmy w nim mniej więcej, co narzuca kultura i co myśleć
26 S. Turkle, Tinysex and Gender Trouble, w: Feminisms, red. S. Kemp
1 J. Squires, Oxford, New York 1997, s. 516-520.
77