OY
wiednie dla kowbojów wysokiej klasy. Zanim wrócił do kolejki, popatrzył prosto na mnie i wtedy spostrzegłem klamrę jego pasa. Było to trofeum mające kilka lat i najwyraźniej zdobyte na zawodach rodeo.
Spędziłem wiele lat jako zawodowy kowboj i nie było mi trudno rozpoznać kogoś tego samego pokroju. Tacy ludzie rzadko ustawiają się w kolejkach, a już w żadnym razie po to, by otrzymać czyjś autograf. Moja ciekawość rosła w miarę, jak się do mnie zbliżał. Może powie, że kiedyś występował ze mną na jakimś konkursie, myślałem. Tego typu spotkania przydarzają mi się dosyć często. Może przypomni mi o starej przyjaźni, która nas kiedyś łączyła. Z drugiej zaś strony może wcale nie chce mojego autografu; może chce mi powiedzieć, że jest zawodowym ujeżdżaczem koni i że moja praca jest nic niewarta — chociaż pewnie użyłby tu innego słowa. To także mi się przytrafia.
— Chcę panu podziękować, panie Roberts — zaczął. — Dzisiaj się naprawdę czegoś nauczyłem. Nie mam pańskiej książki. Mam tylko ten kawałek papieru, na którym chciałbym, żeby się pan podpisał, ale to nie jest ważne. Stałbym w tej kolejce jeszcze i dwie godziny, zęby tylko móc uścisnąć pańską rękę.
Powiedziawszy to, położył olbrzymią dłoń na blacie stolika, na którym podpisywałem książki. Mam duże i silne dłonie, ale w porównaniu z tym, co widziałem przed sobą, wydały mi się małe. Jego zachowanie ośmieliło mnie jednak i włożyłem rękę w to piegowate imadło i pozwoliłem mu uściskiem wyrazić swoje uznanie dla tego, co widział.
— Nauczył mnie pan czegoś dziś wieczorem — powtórzył. — Nie sądzę, by ktokolwiek inny mógł tego dokonać. Kupię pańską książkę.
Kiedy odszedł, uświadomiłem sobie, ze był sam w tej kolejce. Wydało mi się to niezwykłe. Samotność jest w porządku, kiedy się pracuje na ranczu, ale kiedy przybywasz do miasta, nie stajesz w kolejce