wcale się nad tym nie zastanowili, o ile lepszym jest położenie gospodarza rolnego na zagrodzie, choćby pańszczyznę robił, od położenia parobka, wyrobnika, proletariusza. A przecie „proletariat u nas absorbowany jest dotąd przez system pańszczyźniany, który dla niego jest portem ochraniającym od nędzy i dalszym szczeblem do większego mienia12 3. Prawda, że system ten pomału znieść trzeba, bo on już dla dalszych postępów gospodarstwa niedogodny, ale znieść go tak, aby praw własności nie naruszyć, to jest przez stopniowy wykup powinności za obopólną zgodą i z pomocą instytucji kredytu włościańskiego.
Jeszcze jest czas, bo lud wiejskfw Polsce i w Rosji wciąż szczęśliwie ograniczone ma żądze, niewielkie potrzeby, kontentuje się lada czym. Jeszcze nie zaznał zawiści, nie zapragnął katuszy cywilizacji, względem której pozostaje w stanie rozczulającego dzieciństwa. Jeszcze więc pora, aby go właściciele ziemscy zjednali miłością, dobrocią, religią i oświatą, aby go sami do własności, zamożności, do udziału w społeczeństwie dźwignęli. W tym tkwi cała mądrość polityki rodzimej, słowiańskiej, która łączy, nie dzieli, buduje, nie burzy.
Jeszcze pora, ale to już chwila prawie ostatnia, bo już demagodzy z jednej, a rząd absolutny z drugiej strony nad tym pracują, aby prawo własności obalić, majątki dzielić, uśpione namiętności obudzić i wykorzystać. To droga zachodnia, naśladowanie metody rządów austriackiego i pruskiego. Ale przymusowe uwłaszczanie, które jednemu odbiera, aby drugiemu dać, niczego nie rozwiązuje, niczego nie kończy. Żądze raz obudzone nie znają granic, o więcej się upomną. Wieśniak polski i rosyjski mniejsze ma poszanowanie własności niż proletariusz zachodni, a rząd schlebia mu nie mniej niż emisariusze j burzyciele, usiłując w widokach politycznych wykorzystać zapalną 'cwestię włościańską. „W żadnym kraju zaś nie ma tak kolosalnych i tak strasznych zasobów do rewolucji socjalnej, jak w Słowiańszczyźnie, w przypuszczeniu, że w massach dotąd spokojnych i uśpionych raz ruch żądz niczem niepohamowanych się rozpocznie i chęć cudzego ich ogarnie,’8a. Tu więc, choć nie ma przemysłu i proletariatu, choć w rozwoju swoim daleko w tyle za Europą pozostały słowiańskie narody, starczy raz własność naruszyć, ten fundament towarzyskiego porządku, a wszystkie tamy zostaną zerwane. „Będziecie mieli rewolucją
socjalną, ale o kilka wieków wcześniej; lecz nie będziecie mieli tych cudów cywilizacji, które ją na zachodzie poprzedzają, bo w Słowiańszczyźnie rzucić i to trochę, co się rozwinęło, a barbarzyństwo na nowo swoją epokę rozpocznie”89.
To jeszcze nie koniec nie-boskiej komedii Józefa Goluchowskiego.
Bo wcale nie jest pewne, czy by się to na Słowiańszczyźnie skończyło. Działa tu przecież czynnik dodatkowy: zdławione aspiracje narodu polskiego do samoistnego bytu. Gdy zaś wszystkie dotychczasowe usiłowania, aby go odzyskać, okazały się 'daremne, wyrodzić się musiało fałszywe przekonanie, że zbawienie Polski leży w rewolucji socjalnej. Przesąd ten zaraża zrozpaczoną, energiczną, utalentowaną młodzież: nie będąc przywiązaną do obecnego porządku społecznego, skoro jej w nim oddychać nie wolno, młodzież ta oddać się musi nadziejom zwodniczym. „Wtenczas rewolucja socjalna zyska organizacją, zyska nieocenioną pomoc intelektualnej siły, bez której żadne dzieło istnieć nie jest w stanie — a w takim razie być może, że się uda i nie runie od razu anarchią tłuszczy. Później złudzenie się okaże, ale złe już będzie zrobione. Legną właściciele polscy i rosyjscy jako pierwsze ofiary: runie Polska, runie Rosja, a na ich miejsce otworzy się wulkan, którego wybuch toczyć będzie niszczącą lawę na Austrię, Niemcy i resztę Europy. — Nowy ten wandalizm zwali się, jak kiedyś pochód narodów z północy na zamożniejsze kraje i zgasi może na kilka wieków piękne światło cywilizacji” .
Starczy cytatów. Między nadzieją słowiańskiego ocalenia a prze-powiednią apokalipsy totalnej^vahała się polska prognoza konserwatywna połowy wieku. Przeciw germańsko-romańskiemu kapitalizmowi i socjalizmowi obrócić się miało polskie przedmurze, ale fortyfikacje nie dość były umocnione, a dywersja działała na tyłach. Dla obrońców porządku hierarchicznego był to czas udręki; wierzyli, że Bóg jest po stronie właścicieli ziemskich, ale historia współczesna przestała być dziełem Bożym. Minie jeszcze trochę lat, zanim się oswoją z nieustającym ruchem mieszczańskiej cywilizacji i dojrzą, że także na gruncie jej zasad bronić można — w imię Boże — trwałości, własności i tradycji. Na razie jednak czuli się osaczeni i bezradni. Zaproponować jakiś realistyczny program społeczny i gospodarczy potrafili ci tylko spomiędzy nich, którzy — jak Andrzej Zamoyski i jego towarzysze — 4 1
J. Ooluchowiki, Kwestya włościańska to Polsce, 5. 295. / 99
Ibidem, s. 146, 233.
Ibidem, •. 292-293.
J, Goluchowiki. Rozbiór ktoestyi włościańskiej, s. 199.