W dniu egzaminu przybyłem do instytutu trochę wcześniej i wiedziony jakimś przeczuciem wszedłem do nic znanego mi dotychczas laboratorium. Było puste.
Na jednym z wyłożonych kafelkami stołów leżała gruba, czerwona księga. Był to liczący ponad tysiąc stron Komentarz do Niemieckiego Spisu Leków nr 7 autorstwa Bóhmego i I lartkcgo. Zaglądanie do książki w takiej chwili nie miało wiele sensu Mimo to podniosłem ją w górę na wysokość oczu i upuściłem na stół, lak al>v otworzyła się przypadkowo na jakiejś stronie. Nigdy dotąd nie próbowałem tej metody zwracania się do wyroczni.
Na górze prawej strony widniała pośrodku nazwa leku: efedryna, poniżej jego wzór strukturalny I oto /nowu /obae/yleni przed sobą bliźniacze, steryczne atomy, Lledrynu spoko wiimna |c\t bowiem z cząsteczkami disilanu i digermanu, nad kioiynn piat owalem w Kolonii. Jej cząsteczka ma strukturę identyczną z dwoma omawianymi wcześniej aminokwasami (L-izoleucyną i I trconmą) i składa su; z dwóch sferycznych atomów węgla, z których każdy ma |cdcn wolny atom wodoru:
II — C*—C* II
Zaciekawiony przeczytałem kilka stron i nu le natrafiłem na bardzo skomplikowany proces oddzielania związków racumicznych w trakcie technicznej syntezy efedryny (oddzielanie I form lustrzanych). Poczułem złość, bo nigdy o tym nic słyszałem Inlno takie pytanie na początku egzaminu i wszystko na nic. Gdyby nie to, ze bliźniacze atomy ma ją dla mnie specjalne znaczenie, nie zajrzałbym nawet do komentarza profesora Bóhmego.
Ponieważ zbliżała się godzina egzaminu, zatrzasnąłem księgę i wyszedłem z laboratorium. Po chwili siedziałem już przed biurkiem profesora Bóhmego.
*
Na biurku leżały trzy ciężkie księgi. Profesor Bóhme zawahał się przez moment, po czym wziął środkową był to Komentarz do Niemieckiego Spisu Leków nr 7 iw ten sam sposób jak ja poprzednio podniósł ją ponad głowę i upuścił. Książka upadla na biurko i otworzyła się na przypadkowej stronie. Juz kiedy schylał się nad nią, rozpoznałem wzór z dwoma asymetrycznymi atomami. rfym razem był odwrócony, jak w lustrzanym odbiciu.
— Panie Płichta, synteza efedryny! — rozkazał profesor, skinąwszy mi ręką.
%
Nie miałem odwagi odwrócić głowy, wydawało mi mi,. .. ktoś /.« mną stoi.
Był to jedyny raz w moim życiu, kiedy zostałem napiawili, | o • . p.-.i minowany z chemii i farmacji. To była prawdziwa wymiana t u >m iw Clio d/iło w istocie o to, abym pomylił się choć raz, abym nie odpowli < l/tol na ludno choćby pytanie. Drogę wyznaczyła trudność piciws/i go pamiu Odpowiadałem i objaśniałem. Starałem się mówić nie tylko j.r.no i kl.i równie, ale również pięknie, uważając to za mój wkład w odbywagn < a. widowisko. Siedziałem oto przed sławnym Bóhmem i wiedziałem wic./ eie, że to z jego powodu i z powodu tego dnia studiowałem laimai g. w Marburgu. Przez te wszystkie lata chodziło właśnie o asymeliyi > m bliźniacze atomy.
Profesor Bóhme stawiał pytania, na które z góry znałem odpowiedz /wykły student nie mógłby na te tematy powiedzieć zbyt wiele, ale |a znałem je dobrze, ponieważ zajmowałem się nimi długo i odegrały one w moim życiu ważną rolę. Wsłuchiwałem się w słowa własnych odpo wiedzi, czując przy tym coś w rodzaju nabożnego lęku. Pojmowałem, ze wicie osobliwych zdarzeń mojego życia nie było przypadkowe. Były to diogowskazy prowadzące do jakiegoś celu. Wszystko zaczęło się w Ko b <nii, kiedy zdecydowałem się na laboratoryjne wytwarzanie pierwszych kizcmowodorów z dwoma asymetrycznymi atomami. Egzamin trwał pół godziny, godzinę, półtorej, aż w końcu profesor Bóhme zauważył, że pyta już o wiele za długo. Siedzieliśmy naprzeciwko siebie w milczeniu, jednakowo wyczerpani. Wreszcie ów wysoki starzec uderzył pięścią " siół i poderwał się raptownie z miejsca, z hukiem przewracając krzesło nu podłogę.
— Panie doktorze Plichta, to było dla mnie ogromne przeżycie! powiedział grzmiącym głosem i uścisnęliśmy sobie dłonie.
i