32 BUMTWTIBUMCE
de!31 2 Plac sortowni rozbrzmiewa! krzykami vorarbeilerów i esesmanów. Praca na placu wrzała zwykłym tempem. Nagle usłyszeliśmy przeciągły gwizd loko2 motywy. Zwiastował on przybycie nowego transportu. Esesmani wlecieli na plac sortowni i biciem pejczów zaganiali więźniów na peron. Za esesmanami wlecieli na plac sortowni Ukraińcy z karabinami w rękach. Ustawili się szeregiem. tworząc szpaler od peronu do lazaretu.
Poganiani przez esesmanów wbiegliśmy na peron. Dudniąc głucho i uderzając buforami wtoczyły się pchane przez lokomotywę wagony. ..Czerwoni" wciągnęli dwukołowy wóz z dwoma dyszlami. Zamiast koni ciągnęło go kilku z nich. Był załadowany kocami Rozdali je nam. Dwóch dostawało jeden koc. Wlecieliśmy na peron jeszcze przed zatrzymaniem się pociągu. „Niebiescy2® stali jak zwykle na peronie. Pociąg stanął. Normalnie już z daleka dolatywał nas szmer ludzkich głosów. Z malutkich okien obitych drutem kolczastym wyzierały zaciekawione i przerażone twarze. Tym razem była grobowa cisza. Nie było słychać żadnych dźwięków. Nikt się nie pokazał. Zamilkliśmy wszyscy. Również esesmani zaniemówili. Pierwsi odezwali się vorarbeiterzy. Kazali nam załadować posegregowane poprzednio paczki. Przypuszczali, tak samo jak i my wszyscy, że przyjechał po nie pusty pociąg. Mitte krzyknął, aby otworzyć wagony. Przez szparę w drzwiach wysunęła się ręka dziecka. Zobaczyliśmy nagłe, że wszystkie wagony wypełnione są trupami. Posplatane ciała dorosłych i dzieci. Obdarte i zupełnie nagie. Jedna zwarta masa ludzkich ciał ze śladami bida i dziurami od kul. Stojący za nami Ukraińcy i esesmanami kolbami i pejczami okładali nas i krzyczeli:—Sclincll. schnell! Teraz dopiero zrozumiałem. do czego służyć miały koce. które nam poprzednio rozdzielono. Krzykami rozkazywano nam wyciągać trupy z wagonu i zanosić do lazaretu.
Zaczęliśmy wydągać z ubitego kłębowiska ludzkich ciał, nagich i obdartych ze wszystkiego, pojedyncze trupy. Układaliśmy je na kocach i ciągnęliśmy po ziemi okładani kolbami po drodze, biegliśmy w stronę lazaretu. Nie mogliśmy osłonić twarzy przed spadającymi na nie razami, gdyż ręce były zajęte trzymaniem koca z trupem.
W lazarecie rzucaliśmy trupy jak najdalej od siebie i wracaliśmy biegiem po następne. Znów okładani kolbami i pejczami na ogól po nieosłoniętej twarzy. Esesman „Cep” z nabrzmiałymi od krzyków żytami na szyi nawoływał ochrypłym głosem. Twaiz miał czerwoną jak większość alkoholików. Wymachiwał specjalnie dla niego zrobionym przez Hofjudenów (rymarzy) pejczem. Okła-dal nas tym bykowcem., bo zauważy), że zamiast układać trupy w stos, myśmy je rozkładali po bokach dołu. W len sposób zamiast sterty utworzyła się wolna przestrzeń. Na rozkaz Ukraińców i esesmanów układaliśmy z trupów stertę, pod którą płonął ogień. Niejednokrotnie chodziliśmy po trupach, a ogień wybuchał między nami. Wznosiłem oczy do nieba, do którego właściwie nie miałem żadnego stosunku, nie miałem do niego zaufania. Patrzyłem na pięknie oświetlony słońcem poranek jesienny i na coraz wyżej wznoszącą się stertę trupów. Zapadaliśmy się w nie coraz głębiej. Obok mnie biegli ksiądz. Alfred i reszta moich znajomych. Każdy z nas dźwigał trupy. Byli wśród nas tacy, którzy starali się wyciągać trupy dzieci, aby mieć mniejszy ciężar i uniknąć w ten sposób dodatkowych razów.
Pomyślałem sobie — o ironio losu! Do czego nas tutaj doprowadzono — szuka się trupów dzieci, aby było lżej, lżej nam, więźniom obozu Treblinka.
Dwadzieścia wagonów zostało opróżnionych. Następne dwadzieścia wjechało na peron. Znów pełne trupów. Znów jesteśmy okładani przez esesmanów. lo samo piekło powtarza się od nowa. Jesteśmy fioletowi od spadających na nas razów. Wylatują nam zęby, wybite uderzeniami kolb wachmanów. Umyślnie biją nas po twarzach. Czuję w ustach słony smak. Biegnący obok mnie Alfred krzyknął: — „Kacap”, krew ci cieknie z ust
Znów wyciągamy trupy, same trupy. W ciągu kilku godzin wyciągnęliśmy z wagonów do lazaretu od sześciu do siedmiu tysięcy trupów. Okazało się potem, że byt to transport z Siedlec, miejscowości oddalonej od Treblinki o 60 kilometrów. Prawdopodobnie ci ludzie wiedzieli, dokąd ich wiozą, i stawiali Opór. Esesmani rozstrzelali ich i obrabowali. Nie byli to esesmani z naszego obozu. Tę odzież i inne rzeczy osobistego użytku po zamordowanych przespe-kulowali i sprzedali, aby miecza co pić. Zamiast odzieży i paczek, które zrabowali, załadowali dwa wagony szmat zapakowanych w zaprasowanc bele. Ważne było, aby się zgadzała ogólna liczba kilogramów. Nasi esesmani wściekali się, żc im wyrwano ten łup, że jeden esesman oszukał drugiego. Zaczęli krzyczeć, żc to jest kradzież, bandytyzm. Jakim prawem okradziono po drodze trupy, które do nich należą i miały być obrabowane w Treblince, a nic w okolicach Siedlec.
Mitte się wściekał. Okładał wszystkich dookoła i powiedział komendantowi Galewskiemu, że to jest brudna robota. Oni nie mieli mordować po drodze. Oni ich mieli przywieźć tułaj żywych. My lulaj jesteśmy po ta aby likwidować. Nie wolno im było również kraść. Esesmani w Treblince nie kradną, oni tylko prawnie zabierają.
Dziwna jest mentalność ludzka na tym święcie. Łuna znad lazaretu oświetliła okolice. Paliły się tysiące ciał Żydów z Siedlec
* Schnell, schnell, arbciten fohlc Bandę! (nicm.) — Pracować szybko, szalona bando!
Nazwa komanda obozowego zajmującego się wyładunkiem, a następnie uprzątnięciem wagonów z przychodzących transportów.