274 LOSY PASIERBÓW
mował rodaków w jaki sposób trafili w środowisko tych ludzi, jak mu ci szkodzili na każdym kroku i w końcu przyczynili się do wydalenia go z fabryki.
— No, bracie, w tym wypadku to na pewno byśmy pomogli — rzekł chudy. — Mówiąc prawdę, to do zdobywania ludziom pracy nic nie możemy zrobić, bo to kryzys wielki, a nas przyjeżdża dużo i nic nie umiemy i nie mamy nikogo w fabrykach, kto by nas poparł. Ale jeśli idzie o obronę przed bezprawiem, to stoimy nieźle. W La Plata jest jeden Polak na wiele lat przed wojną przyjechawszy, który swych synów na bardzo ważnych ludzi wyprowadził. Jeden adwokatem, drugi sędzią, inni profesorami na Uniwersytecie. Wszyscy strasznie uczeni i do tego w rządowej partydzie się znajdują. Jeden to nawet szwagier się przychodzi dla szefa policji kompanijnej w Swifcie. Więc moglibyśmy nie tylko wyrządzoną rodakowi krzywdę naprawić, ale jeszcze i uszów sukinsynom natrzeć. Nieprawda? — rzekł do grubego.
— Prawda — przytwierdził gruby. — Ta sprawa nie ma jeszcze przedawnienia. Można ją teraz poruszyć. Więc jak rodak chce, to niech się zgłosi do nas któregoś dnia i my się weźmiemy za nią. Dobrze?
— Nie warto — odrzekł Zygmunt po namyśle. — Nie chcę się wikłać do niczego tutaj. Pan Bóg ich sam kiedyś za moje krzywdy pokarze. Zabieram żonę z dziećmi i wyjeżdżam w kampę. Mam tam pracę zapewnioną i kawałek dobrej ziemi znalazłem na c zakrę. Będę ziemię kupował i własny chutor zakładał.
— A, to już rzecz pana — mruknął ozięble i zamilkł.
Po krótkiej pauzie chudy znowu zaczął:
— A pan już włożył na swą ziemię zadatek?
Zadatku nie dawałem, ale mam osobiste /.upewnienie samych gospodarzy. Bardzo bogaci estancerzy.
Niech pan będzie ostrożnym z kupnem ziemi. Przed wkładem pieniędzy trzeba zbadać, czy to naprawdę ich ziemia, czy rodzi, czy jest zbyt itd. Mówię to panu dlatego, bo wiem ilu Już naszych kupiwszy ziemię na ślepo, z torbami poszło. Ilu swój krwawo zapracowany grosz włożyło za nic nie warte pustynie, za puszcze dzikie, lub w ogóle zakupiło grunta nie Istniejące.
- Pan tu jeszcze za mało przebywa, aby mógł wiedzieć ile na terenie Bujnesu jest oszukańczych agencji czyhających na biednych ludzi. Sprzedają ludziom pracę, pomagają w wysyłce pieniędzy, pośredniczą w kupnie ziemi i nawet są bandy co żywym towarem handlują, sprzedając do domów publicznych nasze dziewczyny.
— Prawdę pan mówi — podchwycił Zygmunt 1 skierowawszy rozmowę na podsunięty temat, poinformował rodaków o uwolnieniu przez Kozyra dziewcząt w Catalinie.
— To jest ta sama „Zwi Migdal” — zakonkludował gruby.
— Co to jest — spytał Zygmunt.
— Banda handlu żywym towarem, znana w całej Południowej Ameryce.
— A nie uważa rodak, że ten Kozyr sam może stać na usługach jakiejś mafii? — spytał chudy.
— To wykluczone, panowie. Razem przyjechał z nami i tyle czasu pracowaliśmy wspólnie.
— Wobec tego, proszę postarać się odszukać jego i skierować do Domu Polskiego w Bujne-sie. To dużo pomoże w wykryciu zbrodniarzy.