196 LOSY PASIERBÓW
Towarzystwo jeszcze głośniej się roześmiało.
— Jaki skromny! Jaki dobry! I ktoby to pomyślał?
— Ty Makarze w myślach swoich żeń się z kim chcesz, ale o Dubowikowej nie gadaj na głos, bo raz dwa będziesz miał czapę zakrytą
— ostrzegł Kaszałapy.
— A to czemu? — nie orientował się jeszcze konkurent.
— Czy ty durny nie zauważyłeś że do niej Makryca strzela?
— Czyżby on naprawdę?
— Ciebie pewnie ten swołacz w potylicę na weselu stuknął, że tak wyglądasz, jakby teraz z „Jawropy” przyjechał.
— Tak, ja w politycę dostałem, ale sam wróciłem do domu, a ciebie wynieśli z „salonu”
— odciął się Makar.
— A ty już widzę, gniewasz się. Jaż na śmiech.
— Przestańcie chłopcy, bo tak słowo za słowo i pogniewacie się ze sobą — wmieszał się Kurnosow. — Lepiej ot wypijmy na pohybel wroga. Vamos!
— Vamosf Na pohybel pańskiego lokaja!
— Na pohybel! Aby się spełniły twoje słowa! — wznieśli okrzyk.
W następną niedzielę po południu, jakby zmówili się wszyscy, wyruszyli do Suszyckich na matę. Chcieli się upewnić co do wyjazdu Zygmunta i wybadać nastawienie przyszłej wdowy. Ciepłychwosta wyśmiali a prawie wszyscy takie same żywili nadzieje, tylko że nie przyznawali się do tego.
Dzień był słoneczny. Staśka z mężem wyjechała do Zoo w La Plata. W domu był tylko Suszycki z Sacharynką. Domka nakarmiła dzieci i wyszła z nimi na ławkę pod okno Tańczy. Spostrzegłszy wchodzących „przyjaciół” chciała
powrócić do izdebki lecz goście już zauważyli ją — nie wypadało.
Szedł Mićka Kaszałapy, Michaś Ananka i Kuż-ma Wołszebnik. Zrównawszy się z ranczem ostatni dwaj skinęli kobiecie głowami niedbale, a Mićka pozdrowił ją na głos i zatrzymał się.
— Z dzietkami bawicie się? — zagadnął łagodnie.
— Tak, z rodzonymi.
— To i dobrze. Krasiwe wasze dzietki. Bardzo krasiwe! No, i cóż u was nowego? Prawda to, że wasz mąż wyjechał w kampę?
— A wam jeszcze nie wierzy się?
— Ot, gadają ludzie, ale czy ja wiem co? Więc to prawda?
— Tak, wyjechał.
— Jaka szkoda!! Na dniach będą ginczy w fabrykach przybawiać i ludzi dużo nabierać. Jaka szkoda.
— Jak będą nabierać, to ludzi pod fabrykami nie zabraknie. Wszyscy nie mogą w fabryce pracować. Mój znalazł pracę w kampie.
— Moj aż ty kobietka. Jakżeż ty nic nie wiesz. Jaka tam praca w tej kampie? Mizeria i nada mds. Może tylko za chleb gdzieś... A poniewierka jaka! Człowieka tam za skacinu się uważa i niebezpiecznie. Pełno czarnych z nożami. I czemuż .on?
— Niechżeż was głowa za niego nie boli. On sobie da radę.
— Nu wot, widzę że już gniewacie się. Ja po przyjacielsku.
— No to dziękuję. Ale idźcie już gdzie macie, bo tam czekają na was.
Widząc, że nadchodzą ulicą inni goście, wycofała się do ranczy. Dzieciom dała po garści słoneczników, a sama dostała z kuferka kan-tyczkę i zaczęła czytać Psalmy Dawidowe. Chcia-