268 LOSY PASIERBÓW
Koledzy spojrzeli po sobie znacząso.
— Jak to? Czyż ty jeszcze nic nie wiesz? — spytał Łuczynka.
— A skądżeż? Co się stało?
— Dwie dziewczyny z domu publicznego wykradł i dał drapaka.
— Nie może być! On sam?
— Zmówiwszy się był z nimi i przygotowawszy.,.
— Jakżeż to, kiedy?
— W tę noc deszczową. Przystawił do muru drabinę, wlazł, zabrał, przebrał za chłopców i dał drała. Podobno aż na drugą stację zabiegli zanim rozwidniało, a tam jakoby wzięli bilety do Bujnesu. Ale czy udało się im zajechać i gdzie się znajdują — nie wiemy. Ot tobie i Kozyr.
— Doprawdy wierzyć się nie chce. żeby on tego... Zuch mały, zuch!
— Znaczy się ty go jeszcze chwalisz!
— Bo wart. W małym ciele wielki duch.
— A ty wiesz co tutaj potem było?
— Cóż takiego?
— Kriollos dowiedziawszy w sobotę o tym, z nożami do nas przybiegli i z krzykiem. Gdzie Pola.qu.itas?! Oddawajcie, bo my wam czynczu-liny wypuścim! Szczęściem, że akurat Aąuilar był przy namiotach, więc zastąpił się za nas i nastraszywszy ich policją, przegnał. Ale mówią, że nie darują nam. Wiedzą kto to zrobił i myślą, że my jemu pomagali, bo on z nami kolegował i mieszkał.
— Głupstwo. Jak nic nie zrobili, to już i nie zrobią. Nie trzeba się trząść przed nimi.
— Nie zrobią... Może tylko ciebie się poboją — syknął żyłanis na poły z ironią.
— Nie, braciszku, na mnie póki co nie liczcie. Ja jadę wprost do Berisso.
— Dziś jedziesz do Berisso?
— Tak, tym pierwszym pociągiem. Macie pewnie listy dla mnie? — przypomniał.
— Nie, żadnych listów nie mamy — odrzekł Łuczynka.
— Jak to? Za tyle czasu żadnego listu? — zaniepokoił się.
— U nas żadnego. Może tylko Kozyr miał.
— A pieniądze mej żonie wysłaliście? Dałem Kozyrowi pięćdziesiąt pezów na żniwach, aby je wysłał stąd.
— Nic on mi o tym zleceniu nigdy nie mówił. Jak tylko powrócił od was, to zaraz do dziewuch poleciał. Odtąd nigdy innej gawędy ze mną nie miał jak tylko o to, jak je uwolnić. Chciałem go odwieść od tego zamiaru, to on za to się pogniewał na mnie.
— Nie chcę nic twierdzić: może posłał bez mojej wiedzy, a może zapomniał, lub stracił i nie miał co posyłać. Wiem, że w sklepie się zadłużył. Spytasz później Aąuilara, możliwie, że jemu coś wiadomo. A teraz bierzmy chłopaki matę, bo w końcu pacierucha na dnie kotła pozostanie. Vamos!
Wzięli trzy porcje i zapijając matą gallety przed swym namiotem kontynuowali rozmowę. Dubowik opowiadał przyjaciołom co go spotkało w kampie po odejściu żyłanisa. Mówił Jednak krótko, ograniczając się do pościgu za złodziejami i o trzystu pezach nagrody. O spotkaniu się w kampie z dziedziczką i o przyszłej czakrze słowem nie wspomniał. Nie było na to czasu i nie chciał się zwierzać ze spraw nie uzgodnionych ze swą żoną.
— To znaczy, że ci poszczęściło się w kampie? — rzekł Łuczynka.
— Tak, nie mogę narzekać.
— A broń gdzie podziałeś?