318 LOSY PASIERBÓW
mieściły na niej koła. Po bokach biegły rowy zabagnione. Roślinność za nimi była dziewicza — samorodna. Teren między rzadko rozstawionymi pniami wierzb pokrywała dzika, zębata, wyższa od człowieka trawa, narodowe ceibos i spowite w madreselwę i liany krzaki talas i lucery. żyzna, zasilana ciągle nowym mułem była gleba i bujna była przyroda.
Słonko wdzierało się już w mroki puszczy, suszyło rosę i budziło stwór boski do życia. Brzęczały wkoło pszczółki, fruwały różnobarwne motyle, świergotały wróble, kwiliły benteveos i ra-toneros, zawodziły legendarne carau.
Ale to nie wpływało na Zygmunta. Trapiący go od świtu niepokój przechodził w trwogę i rozpacz. Myśli płynęły tylko wrogie, przemawiające na jego niekorzyść.
„Może z jakimś facetem z własnej woli wyjechała” — przyszły mu z kolei na pamięć słowa Wygnańca. — „Nie wierz koniu w drodze a babie w domu”... ’
wu pewnie cos wiedział już o niej i chciai mme tylko przygotować do takiej wiadomości A jaz głupi i nie domyśliłem się...
Mogłoż to być?! Domka, łubka moja! Gdzie ty jesteś? Czyż ty naprawdę takie głupstwo zro-
Diła.! zajęczał w duchu i nie wytrzymał _
rozpłakał się na dobre.
Głodny koń sunął noga za nogą, zrywając po drodze badyle, aż wtoczył koło do rowu.
, 77 Psiakrew! zaklął, tłumiąc gniewem żałość. Zeskoczył z woza, wyciągnął go na groblę, wlazł z powrotem, ujął wodze i smagnął konia biczyskiem.
— Jestem d...a, a nie żaden Dubowik! Straszę sam siebie jak dziecię i płaczę. Dobrze chociaż, ze nikt nie widział tego — szeptał, czując już przypływ otuchy.
Nie, Domka nie zrobiła tego. To jest wykluczone. Gdzieżby tam ona! I Szmujło też na pewno nie ucieknie. Franek nie wypuści go. A kto wie — może żydzina i nie zełgał mi, może ten Nannerro jest tym, który wie o Pietru-siu Pepe? Nero i Nannerro — to bardzo podobne do siebie. Zobaczymy. Vamo, kosiu, vamo!
Nie puszczał jednak w rysią, aby znowu nie wtłoczyć koła do rowu. Grobelka ciągle wąziutka, jak tylko kołom się zmieścić, pochylała się równym kątem raz w jedną stronę, a raz w drugą. Spodziewał się już pola, lecz puszcza nie zmieniała swego oblicza, wciąż były jednakie wierzby tutejsze, podobne krzaki, szuwary, powoje.
Ale w pewnym miejscu grobla naraz się rozwidliła na dwie równe odnogi. Dubowik zatrzymał konia zmartwiony. Limay słowem mu nie wspomniał o możliwościach spotkania jakiegoś powikłania w marszrucie.
— Czyżby ja się pomylił? Mogłaż być przy składzie drzewa jakaś inna grobla? Ciekawa rzecz!
Wziął na lewo w przekonaniu, że tak lub owak wyjedzie nią z lasu, a w polu już łatwiej się zorientuje co do miejsca. Lecz nie ujechał dwu stajań gdy zagrodziły mu drogę dwie świeżo i rozmyślnie zwalone wierzby. Pnie były nieduże — mógł je bez wielkiego trudu ściągnąć, ale wziął to za znak ostrzegawczy.
— Pewnie woda rozmyła, albo ludzie muszle wybierając popsuli groblę i ostrzegają podróżnych w ten sposób — pomyślał.
Zawrócił wóz, cofnął się do rozwidlenia grobel i pojechał prawą odnogą. Ta z kolei przebiegła ze sto metrów w prostym kierunku, potem zawróciła łukiem w stronę Rio i wpadła w szerokie na dwa metry, pełne wody urwisko.