LISTOPAD, NIEMAL KONIEC ŚWIATA
Listopad, niemal koniec świata, kilka minut przed zmierzchem. / pD. , Schroniłem się w kawiarni, siadłem tyłem do światła.
Wolne? Zajęte - odpowiadam, rzucam kurtkę na to drugie krzesło. (
jC^^AROŁ KOT
Och, gotów jestem już wyjść z tego miasta, ręce wytrzeć o liście, cały ten kurz, tłuszcz miasta, wytrzeć o liście, wyjdź ze mną, zobaczysz.
Śnieg w kościołach, śnieg w bramach, śnieg pod kopcem Kościuszki. Mam cień - widziałem - obejrzałem się. / /ImIA
Mam cień siny na śniegu. -/ * r ^
Mam płaszcz, za duży, ciemniejszy od spodni i mam w płaszczu narzędzie. 7
Zpudzimy-gię i pozabijamy po tygodniu, alo pomyśl o tych łunacHTktóre pozostawimy za sobą, o tych wszystkich miejscach '* '
i kobietach, mężczyznach; pomyśl - z jaką ulgą
będziemy krzyczeć w hotelowym pokoju, nu nujwytszym piętrze. l a nasze krzyki dotrą na pewno aż na
t portiernię. Wolne? Już za chwilę będzie wolne - odpowiadam. Zmierzch.
Nie, ńie zasłaniaj. Nie zasłonisz. Zostaw. / ^
No, jeszcze bardziej odkryj. f ^
Lubię jak krwawisz. Bo stare kobiety i ns\A\ i ,
nie. Plecy. Dzwonek. Dzwonki
w kościołach, w bramach, pod Kopcem Kościuszki. ^
Guzik z orzełkiem. Trener ty .
sekcji sTrzelBckiój stwierdził, że nie mogę ' / - 4~ A ^
reprezentować. Wziąłem duży rozmach /c^yT ^
i ściąłęm jednocześnie: chłopca, śnieg, powietrze, jbiiltćf - ^ ^ 11
swój kręgosłup, łodygę, śnieg pada, maszeruję przez sen,' /
mnożę się. j V^C 7
f
--- - W O'0Ł
Cały pokój jest obwieszony Mu rclnami. <
Przynajmniej raz w tygodniu wieszam jednego Marcina. '
Mgła wisielcowa jest. prawie tak gęsta jak chtnura-papierosowegn dymu
Ten - bo nie chciał. Tamten ho nie umiał. ( •
_ Tamten - bo go zmęczyło. Tamten - bo nie wierzył.
Iaaj c i/iajL
LE GUSTA ESTEJAEDIN? ^ ^~(J)
/ Obracają się w rytmie kłótni /.n ścianami (\^£nic nie znaczą. Nsjwaźnląjszy • nowy ^
Marcin wisi pod lampą, wciąż podnoszę głowę i robię straszne miny w Jego stronę, wierząc, że skoro drży - t.n wstyd mu t ego, że tak czeka i że nie umie czekać, ta czeka jak dziecko^J
/Sa Gwiazdkę, czoku na kobietę.
/ która przyjdzie, nu pewno przyjdzie, wszystko się odbędzie tak jak zawaza, Juk znwsaa, z jakimiś małymi niespodziunkumi, to się również zawsze
zdarzają. Wisi Marcin, diży, obraca się.
Wieczór. Gwałtownie wschodzi żarówkowe słońce, ł Żyję dłużej niż wszyscy młodo zmarli poeci. \
Żyję dłużej niż wszyscy młodo zmarli poeci. ]
Lvt^) f
l&iUo
ort/M
Po zdjęciu czarnych okularów. ^ ten świat przerażający jest tym bardziej. , Prawidziwy jest. Właściwe barwy ,—'
wpełzają na właściwe miejsca.
Mąż ślizga się po wszystkim, co napotka. Właśnie ^naadotknął.
Sniegspadnie i zakryje wszystko. a Na razie jednak widać miasto - czarną ' . kość rozjaśnianą niekiedy światłami \J ^maleńkich samochodów, usiadłem wysoko i patrzę. Wieczór. Już zamknięte wszystkie wesołe miasteczka.
Wieczór. Mężczyźni wracają z łupami.
Żarliwi księża zdolni do zbawienia_
jedynie_siebieisanaych/ Szedł pies TftmmTT^miSfdziaiTMoje dokumenty , uległy rozkładowi. Wszystko co kochałem uległo rozkładowi. Jestem zdrów i cały.
Niczego o mnie nie ma w Konstytucji.
(\Aj
16!)
168