List siódmy 47
też im obydwóm, wymawiając się moim wiekiem podeszłym i podkreślając przy tym, że, tak jak teraz stoją sprawy, nic się nie dzieje według umówionych warunków. Przypuszczam, że wkrótce potem musiał się Archytas znaleźć u Dionizjosa — zanim odjechałem, nawiązałem bowiem bliższe i serdeczniejsze stosunki między Dionizjosem a Ar-chytasem i ową wspólnotą w Tarencie. A było też iw Syra-kuzach sporo takich, którzy coś niecoś posłyszeli od Diona, od nich znów tego i owego dowiedzieli się inni i zapchali sobie głowy strzępami niezbyt ścisłych i niedokładnie przetrawionych wiadomości z dziedziny filozofii. Ci więc musieli, jak mi się zdaje, próbować rozmawiać z Dionizjosem na te tematy w przeświadczeniu, że słyszał ode mnie wszystko, co wchodzi w obręb moich rozważań. On zaś z natury bynajmniej nie jest niezdolny do nauki, przy czym ambitny niewiarogodnie. Być może znajdował upodobanie w tych rozmowach, z drugiej jednak strony wstydził się, że zdradza się z tym, i właściwie niczego się ode mnie nie nauczył wtedy, gdy u niego gościłem. Dlatego też budziło się w nim pragnienie dokładniejszego poznania tych spraw i równocześnie przynaglała go do tego ambicja. Czemu zaś wtedy, podczas mego pierwszego pobytu, nie słuchał moich nauk, wspominałem już powyżej. Skoro więc dostałem się szczęśliwie do domu i na jego powtórne zaproszenie odmowną dałem odpowiedź, jak o tym była mowa przed chwilą, czuł się Dionizjos niesłychanie urażony w swej ambicji, jak mi się zdaje, że może mógłby ktoś pomyśleć, że ja nim gardzę i że, poznawszy zarówno jego naturę i charakter, jak też i sposób życia, nie znalazłem w nim upodobania i dlatego przyjechać nie chcę. Obowiązkiem moim jest przedstawić całą prawdę i umieć wytrzymać, jeżeli ktoś, posłyszawszy jak to się wszystko stało, pogardzi moją filozofią i będzie skłonny przypuszczać, że tyran postąpił rozumnie. Przysłał tedy po mnie Dionizjos, zapraszając mnie po raz trzeci, trój-rzędowiec dla udogodnienia drogi, przysłał też jednego z uczniów Artychasa, Archedemosa, co do którego mógł przypuszczać, że cenię go najwięcej ze wszystkich Sycylijczyków, oraz kilku jeszcze z moich znajomych na Sycylii. Wszyscy oni opowiadali mi zgodnie, jak zadziwiające wprost postępy poczynił Dionizjos w filozofii. Otrzymałem też od niego list nader długi, który, ponieważ znany mu był mój stosunek do Diona i wiadome, jak bardzo Dion sobie życzy, abym jechał i udał się do Syrakuz, z tego to punktu widzenia i w związku z tym wszystkim złożył i wystylizował. Początek listu brzmiał mniej więcej tak: „Dionizjos Platonowi...” — parę zwykłych zwrotów grzecznościowych— i od razu: „Jeżeli przychylisz się do mojej prośby i przybędziesz teraz na Sycylię, to przede wszystkim co do Diona wszystko będzie tak, jak sobie tylko będziesz życzył — a nie będziesz przecież, wiem to dobrze, życzył sobie rzeczy idących za daleko, i dlatego przyobiecuję mą zgodę — w przeciwnym razie sprawy Diona w ogóle, a zwłaszcza to, co się tyczy jego osoby, nie pójdą Ci bynajmniej po myśli”. Wyraził się więc w ten sposób; co do reszty listu, to za długo by to było i nie na miejscu przytaczać go teraz. Otrzymywałem listy również i od Archytasa i od moich przyjaciół z Tarentu. Wychwalali w nich gorąco filozoficzne zainteresowania Dionizjosa i zwracali uwagę, że, jeżelibym nie przybył teraz, stosunki przyjacielskie, które dzięki mnie zawiązane zostały między nimi a Dionizjosem i które mają niemałe znaczenie dla sytuacji politycznej, ulegną niechybnie całkowitemu rozbiciu. Gdy mnie więc w taki sposób zapraszano podówczas, ciągnęli przyjaciele z Sycylii i z Italii, a ci tutaj wprost wypychali nieomal z Aten swoimi prośbami, zaczęły znów