102 Wiktor B. Szkiowski
oddzielono od reszty koni, zrozumiałem wreszcie, co to znaczyło. Wówczas jednak w żaden sposób nie mogłem pojąć, dlaczego nazywano mnie własnością człowieka. Określenie: mój koń, stosowane do mnie, żywego stworzenia, wydawało mi się tak samo dziwne jak określenia: moja ziemia, moje powietrze, moja woda.
Słowa te wywarły na mnie ogromny wpływ. Nieustannie o nich myślałem i dopiero po najróżnorodniejszych doświadczeniach z ludźmi zrozumiałem nareszcie sens, jaki ludzie przypisują tym dziwnym słowom. A sens jest taki: ludzie kierują się w życiu nie czynami, lecz słowami. Pociąga ich nie tyle sposobność czynienia lub nieczynienia czegoś, ile nęci możność określenia różnych przedmiotów za pomocą pewnych umówionych wyrazów. Do szeregu tych wyrazów', do których przywiązują ogromną wagę, należą przede wszystkim takie jak: m ó j, m o j a, m oj e. Ludzie stosują te słowa do różnych rzeczy, istot i przedmiotów, a nawet do ziemi, do innych ludzi i do koni. Umawiają się, że o danej rzeczy tylko jeden z nich będzie mówił: m o j e. I tego, kto zgodnie z ustalonymi regułami owej gry powie o największej ilości rzeczy: to jest moje - uważają za człowieka najszczęśliwszego na ś wiecie. Dlaczego tak sądzą, nie wiem. Ale tak już jest. Nieraz próbowałem sobie wytłumaczyć, że mają z tego jakąś bezpośrednią korzyść, ale się okazało, iż podobna teoria nie ma żadnego uzasadnienia.
Na przykład wielu z tych ludzi, którzy mnie nazywali swoim koniem, nie jeździło na mnie, natomiast jeździli na mnie zupełnie inni. Karmili mnie również nie oni, lecz całkiem inni. Dbali o mnie tak samo nie ci, którzy mówili o mnie: „to mój koń”, lecz stajenni, weterynarze i w ogóle całkiem postronni ludzie. Później, gdy rozszerzyłem zakres swych obserwacji, przekonałem się, że nie tylko w stosunku do nas, koni, pojęcie moje nie ma żadnej rozumnej podstawy prócz ślepego zwierzęcego instynktu ludzkiego, zwanego poczuciem albo prawem własności. Człowiek mówi: „m‘ój dom”, a wcale w nim nie mieszka, stara się tylko o to, żeby go zbudować i utrzymać. Kupiec mówi: „mój sklep”, na przykład - „mój skład sukna”, a nie nosi ubrania z najlepszego materiału, jaki ma na składzie. Są ludzie, którzy pewien obszar ziemi nazywają swoim, a nigdy tej ziemi nie widzieli i ani razu po niej nie przeszli, Są też tacy, którzy innych ludzi nazywają swoimi, a nie widzieli ich na oczy, cały ich stosunek do tych ludzi polega na wyrządzaniu im krzywdy. Są wreszcie tacy, którzy kobiety nazywają swoimi kobietami lub żonami, a te kobiety żyją z innymi mężczyznami. I ludzie dążą w życiu nie do tego, żeby czynić to, co uważają za dobre, lecz do tego, żeby największą możliwie ilość rzeczy nazywać swoimi. Jestem teraz przekonany, że na tym właśnie polega istotna różnica pomiędzy nami a ludźmi. I dlatego, nie mówiąc już o innych naszych zaletach w porównaniu z ludźmi, z tego tylko jednego względu możemy śmiało twierdzić, że na drabinie żywych istot znajdujemy się wyżej niż ludzie. Działalność ludzi - przynajmniej tych, z którymi ja miałem styczność - polega na mówieniu, nasza zaś wyraża się w czynach1.
W zakończeniu opowiadania koń jest już zabity, ale sposób narracji, zastosowanie' chwytu nie zostało zmienione:
Tułające się po świecie, żądne jaclia i napoju cielsko Sierpuchowskiego o wiele później-zakopano w ziemi jako rzecz martwą. Ani jego skóra, ani mięso, ani kości na nic się nie nadawały. A tak samo jak już od dwudziestu lat to błąkające się po świecie ciało było dla wszystkich jedynie zawadą, tak jego pochowanie w ziemi stanowiło tylko zbyteczny kłopot dla ludzi. Nikomu już daw-. no nie był potrzebny dla wszystkich dawno już byl ciężarem, mimo to jednak martwi, chowający martwych, uważali za stosowne przyodziać rozkładającego się szybko i spuchniętego trupa w ładny mundur, w ładne buty, włożyć go do nowej, ładnej trumny, z nowymi chwastami na czterech rogach, potem umieścić tę nową trumnę w drugiej, ołowianej, zawieźć do Moskwy, poruszyć tam stare kości zmarłych i właśnie w tym samym miejscu pogrzebać to gnijące, pełne robaków ciało w nowym mundurze i wyczyszczonych butach i zasypać to wszystko ziemią2.
Widzimy z tego, że w zakończeniu opowiadania chwyt jest stosowany także tam, gdzie odpadają uzasadniające go motywy. Za pomocą tego chwytu Tołstoj opisywał w Wojnie i pokoju wszystkie bitwy. Każda z nich przedstawiona jest przede wszystkim jako coś dziwnego. Nie przytaczam tych opisów - są one niezmiernie długie i trzeba byłoby wypisać bardzo znaczną część czterotomowej powieści. Tak samo opisywał on salony oraz teatr:
Na scenie były pośrodku równe deski, z boków stały wymalowane obrazy wyobrażające drzewa, z tyłu rozciągnięto płótno na deskach. Na środku sceny siedziały dziewczęta w czerwonych stanikach i białych spódnicach. Jedna z nich, bardzo tęga, w jedwabnej białej sukni, siedziała osobno na niskiej ławeczce, do której z tyłu przyklejony był zielony karton. Wszystkie coś śpiewały. Gdy skończyły pieśń, dziewczyna w bieli wstała i zbliżyła się do budki suflera, a do niej podszedł mężczyzna w jedwabnych obcisłych spodniach na tęgich nogach, z piórem i kindżałem, i zaczął śpiewać, rozkładając ręce.
Mężczyzna w obcisłych spodniach odśpiewał arię, potem zaśpiewała dziewica w bieli, następnie oboje umilkli, zagrała muzyka, a ów jegomość zaczął ręką przebierać palce śpiewaczki, widocznie wyczekując na takt, aby zacząć wspólną z nią partię. Odśpiewali ją razem i wszyscy w teatrze zaczęli klaskać i krzyczeć, a mężczyzna i kobieta na scenie, grający zakochanych, z uśmiechem kłaniali się, rozkładając ręce [...]
W drugim akcie były obrazy wyobrażające pomnik i była dziura w płótnie wyobrażająca księżyc, i zdjęto abażury z lamp na rampie, i w basie zagrały trąby oraz kontrabasy, a z prawa
L. Tołstoj, Kozacy i inne opowiadania, tłum. J. Jędrzejewicz, Warszawa 1954, s. 514-516 - przyp.
tłum.
Ibidem, s. 539 - przyp. tłum.