pojedyncze zapiski, nade wszystko zaś intymistyka, epistolografia -pozwalają zobaczyć przeszłość alternatywną. Zawsze jednak okaże się, że spod tej wydzierganej szydełkiem mikronarracji przebija twarz jej patriarchalnego dysponenta. W tym sensie nie ma „innej historii”, jest tylko potwierdzenie przemożnego wpływu tej obowiązującej i nadzieja na przyszłość.
Nowy historyzm ma jeden punkt - omówiony przez Teresę Walas - trudny dla feministek. Spojrzenie na społeczeństwo jako system uwikłany w grę władzy, traktowanie każdego tekstu jako dokumentu oddala perspektywę indywidualną, podmiotową, subiek-tywistyczną. To pewien paradoks: z jednej strony czytamy ocalony ustęp wiktoriańskiego listu, przyznając mu status świadectwa, ajego autorkę awansujemy na dziejopiskę - z drugiej, aktywność pisarską mamy za produkt relacji władzy, konwencji, reguł dyskursu, nie tyle oddalając myśl, iż może być ona niepowtarzalną notacją wyobraźni, geniuszu, sublimacją ciała, co rozciągając na te kategorie myślenie teleologiczno-materialistyczne. Jak w nowym historyzmie w ogóle znika pojęcie „natury ludzkiej”, tak w feministycznej jego wersji stłumieniu ulega substancjalistyczny zwrot ku „naturze kobiety”. Nie jest to warunek nieprzekraczalny, albowiem feministki często łączyły poszukiwanie „opowieści kobiet” z przekonaniem o ich, uwarunkowanej „wywrotową płcią”, wyjątkowości. Często dopiero w interpretacji dyskursu dostrzec możemy, iż owa wyjątkowość jest kolejną konstrukcją, uwarunkowaną praktykami społecznymi, regułami komunikacji i systemem symbolicznym patriarchatu. Dla przykładu: zamiłowanie do opisów „bezludnego, skutego lodem pejzażu”, przywoływane przez Borkowską za Spender jako cecha dziewiętnastowiecznej poezji kobiecej, może być metonimią zniewolenia, jeśli odtworzymy warunki życia i twórczości kobiet w tamtym czasie. Tak więc kobiety nie mają jakiejś „skłonności w ogóle” do operowania metaforami braku, pustki, zagrożenia, ale opisują nimi konkretne, dziedziczone po prababkach i w tym sensie historyczne sytuacje. Oczywiście, temu poglądowi przeciwstawić można, sformułowaną przez Julię Kristevą1, tezę o preedypalnym języku, do którego możemy powrócić w procesie twórczym, między innymi dając świadectwo doświadczeniom specyficznie płciowym - a więc przede wszystkim macierzyńskim. Gdyby pozostać na gruncie kon-struktywistycznego kulturalizmu (bo tak często nazywa się przeciwieństwo myślenia substancjalistycznego, poszukującego „prawdziwej natury” płci), trzeba by pytać, czy ten „preedypalny” język może istnieć poza systemem, od którego chce nas wyzwalać? Czy narracja macierzyńska nie jest zanurzona w patriarchalnej marginalizacji, tabuizacji, oddzieleniu od bezpośredniego doświadczania? Czy bezpośrednie doświadczanie, zapośredniczone przez język, nie jest niemożliwą ideą, utopią? Czy to znaczy, że należy jej zaniechać? Czy można - wzorem Kristevej2 - połączyć psychoanalizę, tekstualność i nową etykę?
Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie, całą serię pytań, może potrzebna jest tu miłość, która kieruje aktywnością pisarską autora książki o Kristevej, Tomka Kitlińskiego. Miłość jednak, choć jest ważnym zadaniem etycznym w świecie postpostnowoczesnym, nie gwarantuje odpowiedzi na wszystkie wątpliwości teoretyczne. I nie zawsze gwarantuje sukces: patriarchat pożera także „podmioty zakochane”.
Cóż, dziś przeważa myślenie konstruktywistyczne, które w narracjach kobiet - we wszelkich narracjach - dopatruje się raczej elementów programowania kulturowego niż „prawdy o naturze ludzkiej”.
Co zatem z kobiecymi narracjami lokalnymi? Co z kobiecą autobiografią? Co z prawdą? Być może dziś, wyposażone w wiedzę o konstruktywistycznym charakterze dziejów, płci, przeżywania -obejdziemy, oszukamy tekst, z którego wnętrza mówimy. Może coś
183
Por. Z. Mitosek, Julia Kristeua (1941). La Reuolution du langage poe-tique, w: Przewodnik po literaturze filozoficznej XX wieku, red. B. Skarga, Warszawa 1994, t. II, s. 271-277.
Odsyłam do książki: T. Kitliński, Obcy jest w nas. Kochać według Julii Kristeuej, Kraków 2001.