zlizywałem jej krew. Po latach obsesyjnych wspomnień sam jej widok byłby trudny do zniesienia, gdyby pojawiła się w normalnych okolicznościach, a nie w tej niedorzecznie ponurej sytuacji. Więc powtarzam, nie mógłbym się z nią kochać - a jednak myślałem o tym cały czas. Bo one są tak piękne, te jej piersi. Nie mogę się nimi nazachwy-cać. Jakie to podłe, jakie poniżające, że właśnie te piersi, jej piersi... Nie wolno ich zniszczyć! - protestowałem w duchu. Mówiłem ci już, że onanizowałem się regularnie z myślą o niej przez wszystkie lata rozłąki. W łóżku z innymi kobietami myślałem o niej, o jej piersiach, o tym, jak zanurzam w nie twarz, o ich miękkości, gładkości, o wrażeniu ich ciężaru, miękkiego ciężaru - o tym myślałem, pieszcząc ustami obcy biust. Teraz jednak czułem, że jej życie przestało być życiem seksualnym. Teraz najwyższą stawką w nim było coś innego.
Spytałem więc:
- Czy chcesz, żebym pojechał z tobą do szpitala? Chętnie to zrobię, jeśli sobie życzysz. Bardzo bym chciał to zrobić. Przecież jesteś całkiem sama.
Poprosiła o chwilę do namysłu.
- To bardzo miło z twojej strony - rzekła w końcu - ale jeszcze nie wiem. Nie wiem, czy chciałabym zobaczyć cię zaraz po operacji.
Wyszła ode mnie blisko wpół do drugiej - a przyszła około ósmej. Nie spytała, co zrobię ze zdjęciami, które wykonałem na jej prośbę. Nie poprosiła o odbitki. Do dziś tych zdjęć nie wywołałem. Sam jestem ich ciekaw. Porobię powiększenia. I wyślę jej komplet, oczywiście. Tylko muszę poszukać zaufanego speca od wywoływania filmów. Sam, zważywszy na swoje zainteresowania, powinienem był dawno nauczyć się obróbki fotograficznej, ale jakoś tego nie zrobiłem. Szkoda, przydałoby się teraz
Ona niebawem zgłosi się do szpitala. W każde) chwili, codziennie, czekam na jej wiadomość. Odkąd widzieliśmy się trzy tygodnie temu, nie dała znaku żyda. Odezwie się? Myślisz, że się odezwie? Zakazała mi kontaktować się z sobą. Już niczego więcej ode mnie nie chce - tak powiedziała przy pożegnaniu. A ja bezustannie czuwam przy telefonie, bojąc się ją przegapić.
Od czasu je) wizyty dzwonię do wszystkich znajomych lekarzy, wypytując o metody leczenia raka piersi. Bo zdawało mi się zawsze, że w takich przypadkach najpierw przeprowadza się operację, a potem stosuje chemioterapię. Dlatego niepokoiłem się przez cały czas odwiedzin Con-sueli i dręczyła mnie myśl: W jej chorobie jest coś specyficznego, czego nie rozumiem. Teraz dowiaduję się jednak, że stosowanie chemii przed operacją nie jest wcale takie rzadkie, a nawet staje się standardową terapią w przypadku zaawansowanego pojedynczego guza piersi - jednak wciąż aktualne pozostaje pytanie, czy ta terapia jest właściwa dla Consueli? Co znaczą jej słowa, że ma sześćdziesiąt procent szans na życie? Dlaczego tylko sześćdziesiąt? Czy ktoś jej to powiedział, czy gdzieś wyczytała, czy może sama sobie zmyśliła w odruchu paniki? A może takie długoterminowe prognozy przeżycia stawia się z czystej próżności? Może to tylko reakcja na szok - całkiem typowa w dodatku? Tak czy owak, nie umiem opędzić się od myśli, że w jej historii jest coś, czego mi nie zdradziła, albo czego nawet jej samej nie zdradzono... W każdym razie tak brzmi historia Consueli w wersji, którą poznałem, i jak dotąd nic więcej nie wiem.
Wyszła ode mnie około wpół do drugiej w nocy, gdy Nowy Rok dotarł do Chicago. Napiliśmy się herbaty. Wy-