128 LOSY PASIERBÓW
znajemy. Grać mi karobaczku, bo harmonia pójdzie w drzazgi! Karobaczku!
Zygmunt podsunął się do zuchwalca i zmierzył go wzrokiem. Jego szeroka, poorana ospą, rozpalona alkoholem, arogancka twarz aż się prosiła o całą cegłę.
— Usuń się bydlaku! — huknął.
— Won kundlu! — odparł tamten.
Dubowik odwiódł pięść i rypnął nią gbura
między oczy.
W salonie się zakotłowało. Zgrupowani przyjaciele Jermaka sypnęli mu na pomoc. Część gości pchała się gwałtownie do placu walki, inni usuwali się z salonu, żeby nie być świadkami awantury. Poszły krzyki i nawoływania mężczyzn, podjął się lament przerażonych kobiet.
Domka rzuciła się mężowi na pomoc, lecz ktoś pchnął ją z miejsca tak brutalnie, że się zatoczyła na ziemię.
Sytuacja Dubowika zdawała się być rozpaczliwą. Kurnosow zrobił mu niespodziankę. Jeszcze mu się nie zdarzyło, by ktoś po takim uderzeniu utrzymał się na nogach. A ten tylko krwią przez nos bryzgnął i oczy przymknął. Zanim go drugim uderzeniem zwalił na ziemię, już mu czereda nowych przeciwników skrępowała ruchy. ,
Przez pewien czas w targającym się kłębowisku napastników Zygmunta wcale widać nie było. Tylko pięści w górze migały i szedł łopot uderzeń.
Lecz nadmiar przeciwników i gwałtowność chaotycznego natarcia sprzyjały Dubowikowi. Każdy się śpieszył dziobnąć ofiarę i w tej gorączce hamował ruchy kolegom, osłaniając uderzenia.
A on skulony wewnątrz, suwał pięścią pod żebra i brody przeciwnikom i odsądzał po jednemu od siebie. Wkońcu zakołysali się razem i runęli wszyscy na ziemię.
Domka podjęła krzyk i znowu się rzuciła na pomoc mężowi.
— Zabijają go na śmierć! Ratujcie ludzie! Ratujcie miłe!...
Porwała pierwszego z brzegu za włosy i dawaj go tarmosić zapamiętale, nie przestając lamentować.
Rozpacz kobieciny wzruszyła kilku obecnych; dotychczas gapili się tylko ludzie, ograniczając się do upomnień.
— Rozwieść ich! — zakomenderował Ma-kryca.
Lecz Dubowik już brał górę. Wyrwał się nagle z rąk napastników i wskoczywszy na nogi porwał dębowe krzesło.
Niesamowicie wyglądał w tej chwili: włosy miał powichrzone, twarz we krwi, koszulę w strzępach. Oczy płonęły jak u opętańca.
— Dub-Dubowik jestem! — ryknął, że aż posadzka zadrżała i żarnął Kaszałapego w potylicę. Jeszcze jednemu smalnął i zgraja puściła się w rozsypkę.
— Nie uciekajcie bratcy! — zawołał Ananka, widząc, że pozostaje na placu sam jeden.
— Jaż cię nauczę wyrodku! — zawołał Zygmunt wraz z zamachem złamanego krzesła.
Ananka uniknął ciosu zręcznym skokiem w bok i puścił się śladem kolegów do ucieczki.
Dubowik dopadł go po raz drugi u wylotu w podwórko, lecz w chwili gdy sięgał mu ręką za kołnierz, Czech z Makrycą pochwycili go z tyłu za ramiona i warchoł zdołał zatrzasnąć za sobą drzwi i podeprzeć je z kolegami kołem.
Zygmunt w porywie gniewu o mało nie wyr-rżnął Czecha w ucho.
— Jak to?! Więc i wy przeciwko mnie?