dzi, i ściekającą krew. Świątynia będzie żądać* często sama decydować o losach służących jej ludzi. Stanie się centrum władzy i wiedzy i... bogactwa.
Dziwne drogi prowadziły do przeniesienia siedziby bogów pod dach. Takie przenosiny były koniecznością, pociągnięciem praktycznym: stwarzały ową niedostępność i tajemniczość na miejscu, ułatwiały odprawianie modłów niezależnie od warunków atmosferycznych. W krajach Bliskiego Wschodu wznoszono okazałe budowle. Niekiedy przekształcały się one w miejsca kultu. Praktyczni Grecy przeniosą miejsce kultu po prostu pod dach bardziej okazałego domu, zamieniając drewno na kamień i z każdego elementu zwykłej konstrukcji domu czyniąc trwałą część składową budynku, który nie miał i nie ma sobie równych w dziejach architektury. Wszytko stanowi tam przemyślaną całość, nic nie jest zbędne, nic w nadmiarze. Do dzisiaj jest to wzór niedościgniony.
Wojowniczy Rzymianie przejęli po prostu wzory greckie, przetworzyli je, aby gotowe przekazać chrześcijaństwu. Rozpowszechniły się one po całym niema) świecie. Nie wspominamy tu o świątyniach Dalekiego Wschodu czy Ameryki. Zbyt to odległe strony od na-f szych obszarów, ale zasada jest jedna. Wynika ona ze zwykłej konieczności.
Dziwna jest tęsknota człowieka za niebem. Tam u-mieszcza się bogów, a wtedy, gdy są oni jeszcze zbył materialni, przynajmniej możliwie blisko na jakiejś niedostępnej górze, na przykład na greckim Olimpie. Jeśli tych gór brakuje, to człowiek stara się je sztucznie wznieść lokując tam swych bogów. Tak narodziły się zigguraty babilońskie. Tak miała powstać owa sławna biblijna wieża Babel. Miała ona sięgać nieba, lecz bardzo ziemski jeszcze bóg bardzo się rozgniewał i nie mając innego sposobu pomieszał budowniczym języki, by uniemożliwić im realizację zamysłu.
Te ludy, które żyjąc w innych warunkach na stepie, nie poznały owego cudownego ziarna, długo jeszcze będą wędrować, czasami do dzisiaj. Nauczyły się one innej umiejętności, hodowania zwierząt w wielkich stadach. Z pierwotnej wędrówki, niemal pełzania, przeszli do innego rodzaju, do koczowania. Wszystko zależało od pastwisk. Ziemia była tak święta, że nie wolno było jej naruszyć, nawet zmarłego nie można było w niej zakopać. Długo nie powstawała tu świątynia, a miejsce kultu organizowano na miejscu czasowego postoju. Wiernie służyła koczownikom arka przymierza w różnych swych odmianach.
Świat, który otaczał koczowników, też był oczywiście pełen bogów. I oni dostrzegali strome góry, siedziby bogów czasami grzmiące i buchające ogniem. To przywódca pasterskich Izraelitów na takiej górze będzie spotykał się ze swym Bogiem. Ludowi temu nie zaimponują wielkie świątynie Egiptu. Nie zaimponują mu mieszkający w nich bogowie. Wszystko to było zbyt obce i zbyt wrogie. Miły był tylko bezkresny step. Tam odejdą. Wkrótce jednak — bo cóż to jest owe czterdzieści lat w dziejach narodu — przyjmą innych bogów, zafascynują się inną świątynią. Sami osiądą i pod wpływem niewrogiej im przecież początkowo Mezopotamii (niewola babilońska przyjdzie później) zbudują swoje miejsca święte początkowo pod gołym niebem, aby zwieńczyć je wkrótce świątyniami.
Jeśli prześledzimy dzieje powstawania świątyni w historii ludzkości, to w kręgu cywilizacji nad Morzem Śródziemnym zauważymy pewne stale powtarzające się prawidłowości. Pierwsza jest tu wyraźna niedostępność miejsca poświęconego bogom. W miarę rozwoju człowieka staje się ona coraz bardziej umowna. Naturalną niedostępność zastąpią budowle celowo izolowane. Obok niedostępności fizycznej narodzi się wraz z rozwojem stanu kapłańskiego niedostępność ideologiczna. Miejsce
7—Sanktuaria^ g-.