scenie. Ponieważ nauka jest wśród Amerykanów w ogóle, a amerykańskich akademików w szczególności, istotą nieomal świętą, pragnienie naśladowania procedur starszych nauk przyrodniczych jest wśród nowicjuszy na rynku erudycji bardzo silne. Poddającym się tej żądzy, psychologom eksperymentalnym na przykład, powiodło się to tak bardzo, że ich badania nie mają na ogól już nic wspólnego z tym, czym są, bądź co robią istoty ludzkie. Ironia tej sytuacji polega na tym, że sami przyrodnicy zarzucają cały ten pozytywistyczny dogmatyzm, który ich naśladowcy nadal usilnie starają się przyswoić. Nie jest to jednak w tym miejscu przedmiotem naszego zainteresowania. Dość powiedzieć, że socjologom udało się mimo wszystko — w porównaniu z innymi pokrewnymi dziedzinami — uniknąć najbardziej groteskowych wynaturzeń tego „metodyzmu". Można się spodziewać, że gdy poczują się jeszcze pewniej co do swego akademickiego statusu, ten metodologiczny kompleks niższości będzie zmniejszał się coraz bardziej.
Zarzut, iż wielu socjologów pisze barbarzyńskim dialektem, musi także być traktowany z podobnym dystansem. Każda dyscyplina naukowa musi rozwinąć terminologię. Jest to samo przez się zrozumiałe w odniesieniu do, powiedzmy, dyscypliny takiej jak fizyka jądrowa, zajmująca się zagadnieniami nie znanymi większości ludzi, dla których ujęcia nie istnieją w mowie potocznej żadne słowa. Jednakże terminologia jest prawdopodobnie czymś jeszcze ważniejszym w naukach społecznych, właśnie dlatego, że ich przedmiot jest znany i istnieją słowa na jego oznaczenie. Właśnie dlatego, że jesteśmy dobrze zaznajomieni z otaczającymi nas instytucjami społecz-nymi, nasze postrzeganie ich jest niedokładne i często błędne. Na bardzo podobnej zasadzie większość z nas ma niemałe trudności w podaniu dokładnego opisu naszych rodziców, małżonków, dzieci czy bliskich przyjaciół. Także nasz język jest często (i chyba na szczęście) mglisty i mylący w swoich odniesieniach do rzeczywistości społecznej. Jako przykład weźmy pojęcie klasy, tak ważne w socjologii. Znaczenia, jakie termin ten może przyjmować w mowie potocznej, liczą się pewno na tuziny: przedziały : dochodu, rasy, grupy etniczne, kliki władzy, kategorie inteligencji i wiele innych. Jest oczywiste, że socjolog musi mieć ścisłą, jednoznaczną definicję tego pojęcia, jeśli jego praca ma postępować w zgodzie z jakimkolwiek naukowym rygorem. W świetle tego można zrozumieć, że niektórzy socjologowie wolą wymyślać całkowicie nowe słowa, aby uniknąć semantycznych pułapek języka potocznego. Twierdzimy tedy, że niektóre z tych neologizmów są konieczne. Twierdzimy również jednak, że większość treści socjologicznych może być przedstawiona z niewielkim wysiłkiem w zrozumiałym dla
22 wszystkich języku i że duża porcja współczesnego „socjologizowania" może być uznana za świadomą mistyfikację. Jednakże tutaj znowu stajemy wobec zjawiska intelektualnego, które dotyczy również innych dziedzin. Być może wiąże się ono z silnym wpływem niemieckiego życia akademickiego na rozwój amerykańskich uniwersytetów w okresie ich powstawania. Naukowa głębia mierzona była solennością naukowego języka. Jeśli naukowa proza była niezrozumiała dla kogokolwiek poza wąskim kręgiem wtajemniczonych w daną dziedzinę, to był to ipso iacto dowód jej intelektualnej powagi. Wiele amerykańskich uczonych pism nadal brzmi jak przekład z niemieckiego. Jest to z pewnością godne pożałowania. Tak czy siak ma niewiele wspólnego z prawomocnością socjologicznego podejścia jako takiego.
Przyjrzyjmy się wreszcie obrazowi socjologa odnoszącemu się nie tyle do jego roli profesjonalnej, ile do jego domniemanej osobowości. Jest to obraz socjologa jako bezstronnego, sardonicznego obserwatora i zimnego manipulatora ludźmi. Jeśli obraz ten zaczyna dominować, to można to uznać za przewrotny triumf wysiłków samych socjologów, pragnących uznania ich za prawdziwych naukowców. Socjolog jawi się tu jako samozwańczy nadczłowiek, stojący poza gorączkowym witalizmem powszechnej egzystencji, czerpiący swe satysfakcje nie z życia, lecz z chłodnego szacowania życia innych, ujmowania jego przejawów w misternych kategoriach i dlatego przypuszczalnie nie docierający do rzeczywistego znaczenia tego, co obserwuje. Istnieje ponadto przekonanie, że jeśli nawet socjolog włącza się w procesy społeczne, to czyni tak jako niezaangażowany ekspert, oddający swe manipulacyjne umiejętności do dyspozycji aktualnej władzy.
Ten ostatni obraz nie jest prawdopodobnie zbyt rozpowszechniony. Jest on podtrzymywany głównie przez ludzi zainteresowanych z politycznych powodów rzeczywistym i możliwym nadużywaniem socjologii we współczesnych społeczeństwach. Samo jego obalenie niewiele jednak daje. Jako ogólny portret współczesnego socjologa jest na pewno ogromnym wypaczeniem. Pasuje on do nader nielicznych jednostek, które ktoś tam może dziś spotkać tu i ówdzie. Niemniej problem politycznej roli przedstawiciela nauk społecznych jest zupełnie realny. Na przykład zatrudnianie socjologów przez pewne gałęzie przemysłu i instytucje rządowe rodzi kwestie moralne, które trzeba by podjąć szerzej niż dotychczas. Są to jednakże kwestie moralne, które dotyczą wszystkich ludzi na odpowiedzialnych stanowiskach we współczesnym społeczeństwie. Obraz socjologa jako bezlitosnego obserwatora i manipulatora bez sumienia nie musi nas tu dłużej zaprzątać. A w ogóle to historia produkuje bardzo niewielu Talleyrandów. Jeśli zaś
23