nia sic do twardych warunków północnej przyrody. Zyskały Eakiai|i tom miano dzielnego i inteligentnego ludu. Jak jednakie przedm. wiają się wierzenia i pogląd na świat tych odosobnionych i zagubionych na dalekiej północy rybaków i myśliwych? Czy skąpa przyrodai stały wysiłek fizyczny nie podziałały tłumiące na fantazję, nie zubożyły wyobraźni? Czy można mówić o jakiejś mitologii Eskimosów?
Na te i podobne pytania <ftugo nie umiano znaleźć odpowiedzi. J$ zyk eskimoski jest wyjątkowo skomplikowany, a dłuższe przebywa, nie białego na odmiennych klimatycznie obszarach uciążliwe i przygnębiające. Najpoważniejszym badaczem Eskimosów i to ich środkowego, kanadyjskiego rejonu, człowiekiem, który nie uląkł się wyjątkowo trudnych warunków badawczych, stał się dopiero amerykański etnograf niemieckiego pochodzenia Franz Boas (1858-1942). W my* swojej teorii o konieczności wejścia w dłuższy i wielostronny kontakt z badanym ludem przeżył cały rok z Eskimosami kanadyjskimi. Zżył się z nimi do tego stopnia, że potrafił utrwalić ich mitologię. Opowiadania o Kruku i wodnej bogini Sednie, zawarte w pracy The Cenni Eskimo (1888), to dziś klasyczne źródło mitologu eskimoskiej. Nasze przedstawienie wyobrażeń eskimoskich o siłach nadprzyrodzonych oparte będzie na wątku przekazanym nauce światowej przez Franza Bóasa. Posłuchajmy zatem, co w długie i ciemne podbiegunowe noce opowiadają sobie o bogach i duchach Eskimosi kanadyjscy w swych śnieżnych chatkach, tak. jak to zdołał zanotować dzielny badacz amerykański. Mity te nie całkiem pokrywają się z mitami ich pobratymców t Grenlandii, Labradoru, Alaski czy półwyspu Czukockiego, Bp. ulubiona kanadyjska bogini Sedna nie występuje w tamtych zupełnie. Ogólne natomiast wyobrażenie powstania świata, decydująca rola niezbyt mądrego i mimowolnego stwórcy świata, Kruka, stanowi wspólne dziedzictwo duchowe nie tylko Eskimosów, ale i wielu ludów północnej Azji.
Na początku wszystkiego powstało niebo i zaczęła się tworzyć ziemia. Pierwszą istotą, która pojawiła się nawet przed niebem i ziemią, był Ojciec Kruk Tukungersak. To on właśnie dal tycie wszystkim ludziom na ziemi i on był rodzicielem wszystkiego, co tylko jest na świecie.
Nie myślcie sobie, że był to zwykły ptak, o nie. Począł się bowiem pod ludzką posiądą. Jego twórcze czyny, chociaż wielkie, były zrazu przypadkowe, zanim wreszcie zrozumiał, kim jest i co powinien robić. Do pełni świadomości swej władzy i potęgi dochodził mozolnie i stopniowo.
Picmae chwile jego istnienia nie odznaczały aę ani wygodą. jSK dostojeństwem. Długo siedział przykucnięty w zupełnej riemnoici. ii nagle uzyskał poczucie własnego istnienia, samoświadomość. Po-|e nie wic, gdzie się znajduje, ani tei kim właściwie jest. Był p jjroie pewien, że oddycha i żyje. Wokół niego panowała niezgłębio-mi nieprzenikniona dla oka ciemność. Macające na chybił trafił pałce znajdowały wszędzie tylko glinę. Wobec tego Ojciec Kruk Tukun-•enak przeniósł swe zainteresowania na własną, nie poznaną jeszcze osobę. Począł dotykać z ciekawością swego dała. Wyczuł nos, bezużyteczne na razie oczy, usta, ręce i nogi. Nareszde mógł odpowiedzieć sobie na dręczące go pytanie, kim wtaśdwie jest. Był człowiekiem i był mężczyzną.
Nid czołem miał małe twarde guzy. Nie miał pojęcia do czego miał)* mu one służyć. Nie przeczuwał jeszcze, że sądzonym mu będzie stać się krukiem, a z tych właśnie guzów wyrośnie potężny ptasi dziób.
Popychany ciekawością i żądzą poznania pełznął przez glinę powoli j ostrożnie. Wkrótce wyczuł przed sobą otwartą przestrzeń i zorientował się szybko, że znajduje się na krawędzi przepaści. Przezornie wztf grudkę gliny i cisnął ją w dół: pragnął się dowiedzieć, jak głęboka jest otchłań. Sprytny był ten pierwszy rozumny ptak-człowick. umiał sobie radzić w życiu nie gorzej od Eskimosów. Nasłuchiwał długo i uważnie, jednakże nie doledał go najlżejszy nawet odgłos uderzenia grudki o dno. Przepaść wydawała się bezdenna. Cofnął się więc Tukiingersak z niebezpiecznej krawędzi i wtedy to jego badawcze palce natrafiły na jakiś tajemniczy przedmiot, zagrzebany głęboko w glinie. Nie miał pojęcia, co by to mogło być. Przysiadł tedy poganie w ciemności i począł zastanawiać się nad dalszym postępowaniem.
Dotychczasowa martwa cisza ustąpiła nagle miejsca cichemu postanowi i coś lekkiego, malutkiego usiadło na ręce Tukungersaka. Ojca Kruka. Wolną ręką począł Kruk obmacywać delikatne, niezna-* stworzonko. Wyczuł skrzydła, dzióbek, miękkie piórka i nagie, cienkie nóżki. Najwyraźniej był to mały ptaszek — wróbelek. Pojął lenz Tukungersak, kto to tak wzlatywał nad nim z cichym poszumem skrzydeł.
Obecność towarzysza ucieszyła niepomiernie Ojca Kruka. Dodała m śmiałości i przedsiębiorczości. Poczołgał się z powrotem do miejsca, kędy coś poprzednio wygrzebał z gliny. To tajemnicze co$ zdąźy-
247