działo się, gdzie szukać, można było znaleźć mały jedwabisty woj czek, nie większy od jajka gołębia, wiszący na cienkiej nici. W śród ku, mówiła, znajdowała się kuleczka złożona z pomarańczowych, zka pionych ze sobą paciorków, całość wielkości ziarna grochu — to byłjfl jajeczka samicy pająka. Pracowała całą noc, z własnego wnętra przędąc jedwabną nić potrzebną do utkania woreczka, wielu jego cis płych warstw, chroniących przed zimnem i wilgocią. I popatrz tyłka Pajączku, widzisz, jaką doskonałą rzecz stworzyła? Każda niteczki ma swoje miejsce! Wtedy oczami wyobraźni widziałem wiszący nitce mały woreczek: owszem, był doskonały — mała kulka z białe satyny z czarnymi i brązowymi szerokimi paskami tworzącymi wrzs cionowate wzory, wymyślne, faliste linie. Wyobrażałem sobie, jak roz cinam ją, w środku znajduję grubą, puchatą powłokę kryjącą malen kie jajeczka. Ale najbardziej podobało mi się zakończenie historii: <3| stało się z panią pająkową, pytałem. A mama wzdychała. Kiedy pa^ jęczyca skończyła — mówiła — nie oglądając się za siebie, wróciła do] swej kryjówki. Zrobiła, co do niej należało, nie ma już przędzy, jesfl wyczerpana i pusta. Druty wznawiały swe pobrzękiwanie.
. —— Nastaw czajnik, Pajączku — mówiła wtedy. — Napijemy sid herbatki.
Kiedy ojciec wracał do domu, leżałem już w łóżku. Czasem go niJ słyszałem; wiedziałem wtedy, że jest ponury i cichy, nie zwraca uwJ gi na słowa matki, na jej troski. Wkrótce słyszałem, jak wchodzą ciężko po schodach, pozostawiając mamie zamknięcie drzwi i zgaś szenie świateł. Innymi razy zdarzało się, że przychodził do domu złyl a wtedy słyszałem jego podniesiony głos, cięte, cyniczne uwagi i cii chą mowę matki, która starała się go uspokoić i złagodzić pijacki żaffl do niej i całego świata. Często swoją złośliwością i obelgami dopro-1 wadzał ją do łez i pamiętam, jak raz wybiegła z kuchni, minęła ko-| rytarz, wspięła się po schodach i wpadła do mojego pokoju, gdzie] przysiadła na brzegu łóżka, chwyciła mnie za rękę i przez chwilę! płakała, przyciskając do oczu chusteczkę, zanim się opanowała.
— Przepraszam, Pajączku — wyszeptała. — Ojciec czasem wy-| prowadza mnie z równowagi. To moja wina... Spij teraz, nic się nie] stało, wszystko jest w porządku.
Pochyliła się, by pocałować mnie w czoło, i poczułem wilgoć łez na ] jej twarzy.
I pa/k ja go wtedy nienawidziłem! Mógłbym go wtedy zabić, gdyby Mkn było to w mojej mocy •— zabiłbym tego nikczemnika, który i tak H był martwy w środku, cuchnący, zepsuty i martwy.
39 -