- Zapytaj Freda. Mnie i tak nigdy nie słuchają.
Nie mam pojęcia, jak wyglądały dalsze rozmowy. To-nio porozmawiał z Fredem, Fred porozmawiał z Floss, a następnie ze swoimi rodzicami. Musiały jednak wywrzeć pozytywny skutek, ponieważ w dwie godziny później ganek Elbego stał się naszą sceną, a sam Elbę „absolutnie na pewno” gwarantował, że sklep nie zniknie podczas przedstawienia i będzie dla nas dostępny na godzinę przed spektaklem, aż do upłynięcia czterdziestu siedmiu minut po zakończeniu przedstawienia.
- Czterdziestu siedmiu? - zapytałam zdziwiona.
- Elbę usiłuje pomóc nam, jak tylko może. Ale on też ma jakiś grafik, którego musi się trzymać.
- No tak, oczywiście. Rozumiem, że to duże ustępstwo z jego strony i ogromna przysługa. Ale czemu akurat czterdzieści siedem minut?
- Och, Elbę jest bardzo... Precyzyjny.
Nicholas zerknął w naszą stronę. Pracował właśnie nad magicznym oświetleniem w miękkim kolorze czerwonawej żółci, która miała ciepłym blaskiem wyróżniać odpowiednie miejsca na scenie.
- Czyli jeśli czegoś nie zdołamy w tym czasie zebrać, po prostu przepadnie?
Fred jedynie kiwnął twierdząco głową.
- Jasne - odparł Nicholas. Odwrócił się z powrotem do magicznego światła i powiedział: - Jesteś pierwszą rzeczą, jaką dla siebie zabieram. - Po czym znowu zwrócił się do nas.
- Można by pomyśleć, że jeśli jedno udało się już ustawić, to jesteś panem sytuacji, ale nie. Kiedy jedno wreszcie współpracuje, cała reszta wydaje się robić wszystko przeciw tobie.
- To chyba zależy od magicznego światła. Wydaje mi się, że niektóre z nich są nieco bardziej podatne niż inne.
- Nie mam pojęcia jak inne, ale to jedno będzie niezawodne. Myślę, że będzie gwiazdą wieczoru.
Zebrałam książki z tekstami piosenek oraz moje plakaty. Kiedy wychodziłam, aby zająć się proscenium, rzekłam:
- Kładę to wszystko za barem na dole. Godzina nie wystarczy na ustawienie scenografii, zwłaszcza że dziś wszystko idzie jak po grudzie. W gruncie rzeczy to i tak będzie tylko przegląd kostiumów. Idę ustawiać podium.
- To brzmi rozsądnie - uznał Fred. - Na ile oczywiście się w tym orientuję.
Fred rozpoczął składanie platformy magicznego światła.
- Pójdę z tobą. Potem muszę się tylko upewnić, czy Max znalazł świece.
Dau Hermanos kipiało wrzawą i wcale nie chodziło o tacos czy serowe kulki. Banici wydawali się być wszędzie i nigdzie zarazem. Wszędzie - bo ciągle miałam wrażenie, że ktoś mnie popędza, a nigdzie - dlatego że za każdym razem, gdy potrzebowałam kogoś do pomocy, okazywało się, że akurat tej osoby nie ma w zasięgu mojego wzroku. Na Łucję wpadłam na schodach. Na ramionach miała udrapowane miękkie skarpetki: czarne, szare, jedną czerwoną, przystrojone niczym spódnice do kankana. Niosła cały kukiełkowy chórek, ale ja poszukiwałam Floss. Nicholasa zauważyłam na drugim końcu holu. Szedł w stronę schodów, tuląc w ramionach magiczne światło niczym małe dziecko, ale właśnie wtedy potrzebowałam Maxa. Tonio przeszedł koło
219