i płody rolne. Jeżeli danego dnia nie można było zdobyć żywności którejś kategorii, zakaz jej spożywania pozostawał w mocy, dopóki stara kobieta jej nie dostarczyła.
Ta część rytuału musi się w obecnych czasach wydawać szczególnie absurdalna, bo nawet gdyby żywność była dostępna, myśl, że można już mieć ją w ustach i wypluć choćby odrobinę, nie mieści się w głowie. Nic dziwnego, że poniechano tej praktyki uznawszy ją za niepotrzebne marnotrawstwo. Musiałem przyznać, że odstąpienie od tego zwyczaju jest słuszne i nie należy nad nim ubolewać. Natomiast poniechanie końcowego obrzędu mówiło o czymś więcej, o czymś, co wyraźnie ukazywało chłód i okropną, równą śmierci pustkę, jaką jest życie Ików. Ów końcowy obrzęd odbywał się w porze siewu. Wokół grobu i na grobie rozrzucano wówczas nasiona roślin, które zmarły szczególnie lubił, a następnie ponownie polewano piwem grób i ucztowano. Później, kiedy już grób stał znów samotnie, nasionka kiełkowały, zapuszczały korzenie w to, co niegdyś było człowiekiem, i ze zmarłego wyrastało nowe życie. Każdy, kto potem w czasie żniw przechodził koło grobu, widział dziko rosnące zboże, kołyszące się na wietrze, który roznosił nasiona szeroko po świecie, żeby znów zapadły gdzieś w glebę i zakwitły. Wszyscy podczas tych żniw wiedzieli, że śmierć to tylko inna odmiana żyda. I tak rzeczywiście było.j
Dzisiaj śmierć nie ma już dla Ików nic z dawnego piękna, jest równie brutalna i odrażająca jak ich życie. Rodzice kłócą się nad ciałem dziecka, czy wyrzucić je po prostu poza wioskę i narazić się na oskarżenie, że nie wyprawili należnej stypy, czy też lepiej zadać sobie trud wygrzebania płytkiego grobu wewnątrz zagrody i jeżeli przypadkiem ktoś o dziecko zapyta, powiedzieć, że dokądś poszło i nie wróciło. Nawet dorosłych nikt nie opłakiwał i oczywiście nie zamierzał marnować żywnośd czy piwa: któż by więc pamiętał o zmarłych aż do pory siewów? Tak też było, kiedy umarł Lomeja. Postanowiłem wreszcie wyjść po obejrzeniu nieboszczyka, lecz zanim dotarłem do drzwi chaty, zaczęła się bójka, zdzieranie z ciała bandaży, obcinanie rzemyków przy skórzanych nagolennikach, wyrywanie paciorków z uszu. Ostatnie spojrzenie, które od drzwi rzuciłem na Lo-meję, odsłoniło przede mną bestialstwo, jakiego nigdy w życiu nie chdałbym już oglądać. Dostrzegłem jeszcze, jak mały chłopiec walczy o to, żeby wyrwać z martwych warg ojca kolko z kości słoniowej, i płacze, bo inni są od niego silniejsi.
Chociaż bydło Lomei zostało skradzione, uważano go nadal za człowieka bogatego, toteż krewni zbiegli się ze wszystkich stron, żeby zagarnąć, co się da. Ciało pogrzebano w bomie, tam gdzie go postrzelono, w płytkim grobie. Nie zostawiono mu ani skrawka materiału, nic, co by przypominało, że był to młody, pełen życia mężczyzna. Zwinięte w knbłąk ciało wrzucono do grobu pośpiesznie, byle jak, nie troszcząc się o zwrócenie go twarzą na wschód, i martwe oczy Lomei patrzyły w obojętne niebo. Związano go rzemykami tak, żeby kostki nóg dotykały pośladków, a zaciśnięte pięści spoczywały tuż przy policzkach — zupełnie jakby Lomeja do ostatniej chwili walczył ze śmiei'cią. Kiedy grób zasypywano kamieniami i ziemią, krążyły już nad nim sępy, a wkrótce zwabione tym samym zapachem rozkładającego się ciała zjawiły się też szakale w ludzkiej postaci. Nowo przybyli dowiedzieli się z żalem, że pogrzeb już się odbył, i wypytywali o jego przebieg — czy ciało na przykład przykryto patykami, aby nie stykało się z ziemią. Z odpowiedzi wynikało, że wszystko odbyło się dokładnie tak, jak nakazuje rytuał. Jakaś stara kobieta rzeczywiście obmyła pobieżnie ciało, chociaż wzięto jej za złe, że marnuje wodę, i wykonała niefrasobliwy taniec w miejscu, gdzie ciągle widać było zaschłe plamy krwi. Stypa urządzona wprost na grobie odbyła się w błyskawicznym tempie. Mięsa na nią dostarczył krewny z plemienia Didingów, który siedział patrząc obojętnie na to, co się dzieje, i od czasu do czasu spluwał na grób. Lokelatom pełnił funkcję mistrza ceremonii, pilnował, aby tłum gapiów pozostał za ogrodzeniem, gdzie ludzie wdrapywali się na skały, skąd można było choćby z daleka zobaczyć żywność. Tych kilku wybranych wewnątrz zagrody śmiało się i rozmawiało, niektórzy wchodzili też do chaty, żeby obejrzeć pamiątki po zmarłym i poflirtować z Losealim. Żeńska część rodziny wynosiła gdzieś wypchane skórzane worki i w chwili, kiedy żałobnicy przełknęli ostatni kęs mięsa, chata była doszczętnie ogołocona, a wszystkie rzeczy zniknęły. Nie zostało już nic do jedzenia, toteż natychmiast wybuchła bójka o domniemany spadek. Od razu padło imię Lokeiei; był on spokrewniony z ojcem Lomei, a ojciec Losealim mieszkał w jego wiosce. Nie ulegało wątpliwości, że tam należało szukać całego majątku. Lo-
161
1\ Ikowie. ludzie gór