Nazajutrz niedzielny poranek wstał jasny i pogodny i już przl ósmą usłyszałem, jak ojciec kręci się po kuchni, napełnia czajnik # dą i zapala gaz. Wyciągnął wielką, czarną patelnię i postawił ją ij kuchence, następnie otworzył pojemnik na chleb i wyjął z niego ! sztki wczorajszego bochenka. Dalej cisza — doleciał do mnie na gój zapach smażonego bekonu — a ojciec siedzi przy stole, popijając hej batę z poobijanego z białej emalii kubka i maczając kawałki chleli w gorącym tłuszczu. Szuranie krzesła po podłodze — ojciec zawiąż! je sznurowadła i wychodzi tylnymi drzwiami — ze swojego pokoi widziałem go, jak idzie przez podwórko po rower.
Zapewne tego samego dnia po południu Hilda Wilkinson prz* szła przez most kolejowy na Omdurman Close i ruszyła ścieżjj w stronę działek. Ojciec był właśnie w szopie i sortował ziemniaH które wykopał rano. Ech, ta szopa — dziś jeszcze drżę na samo jejfl wspomnienie! W jej wnętrzu panowała ciemność i intensywnie pacH niało ziemią. Zawsze pełno tam było skrzynek, worków i koszy, ocz| wiście były i narzędzia, łopaty, grabie, motyki i inne, powiązane ra zem kawałkami sznurka torebki z nasionami na półkach, a wysoki między krokwiami, gdzie było najciemniej, wisiały pajęczyny. Cza sami zamykałem za sobą drzwi i godzinami im się przyglądałem w głębokim mroku wnętrza — szopa nie posiadała okna, odrobiła światła wpadała tylko przez szczeliny i pęknięcia w deskach — wiei ka sieć zaczynała w końcu cała dygotać, gdy jej twórca ruszał po cie niutkiej nitce w stronę swej zdobyczy. Innymi razy otwierałem drzw na oścież i pozwalałem, by światło dnia na moment zalało wnętrz! a wtedy pajęczyny połyskiwały w słońcu, zaś ja, oczarowany, wpą trywałem się w ich cieniutką, delikatną, misterną konstrukcję. Zdfl wsze jednak brakowało mi czasu, by dokładnie im się przyjrzę! w świetle dnia. W szopie znajdował się też zniszczony fotel wypchaj ny końskim włosiem, które z niego miejscami wystawało; tuż obora stała drewniana skrzynka, a na niej wypalona do połowy świeczką] tkwiąca w kałuży wosku; wreszcie — choć nie mam bladego pojęcia! skąd się tam wzięła — na półce w zakurzonym szklanym akwai rium stała wypchana fretka. Jej pokryte lśniącym futrem, gibkiJ ciałko pochwycone zostało w pozycji obronnej, z uniesioną jedną łapa ką i obnażonymi białymi, ostrymi ząbkami, i choć brakowało jedne| go szklanego oka, a z oczodołu sterczały pakuły, drugie było tali lśniące i tak żywo wpatrywało się w ciemności szopy, że robiło mi siJ
Btyfijn za każdym razem, gdy zbyt długo patrzyłem na to małe, jplliWH otworzenie.
ilitlt mówiłem, ojciec zajęty był wybieraniem ziemniaków, które Bk Hm ii ość do domu, i nie słyszał kroków Hildy. Dzień ów był 1'niimliiy, lecz zimny. Nagle podniósł głowę i zobaczył ją stojącą Blfowlnch, otoczoną jasną poświatą, z rozwianymi włosami i pier-■R klującą ze zmęczenia. Stał tam w mroku, pochylony nad ko-IROIH, aż wreszcie obrócił się z miną winowajcy w stronę tej kobiety, | którrj nieraz już do tej pory spółkował w swej wyobraźni. Hilda bez |iti«|i|tichu zmierzyła wzrokiem wnętrze szopy. Ojciec wyprostował ■A powoli, nieświadom tego, iż w obu rękach trzyma kartofle, a śći-Iłtlii jo tak mocno, że aż pobielały mu kostki. Hilda chowała ręce głę-■1(0 w kieszeniach futra.
Pan Cleg? — zapytała ochryple, unosząc brodę i brwi w swo-InI,y ni odruchu zainteresowania.
— To ja — odparł ojciec, dopiero po chwili odzyskując głos.
Horace Cleg? Hydraulik?
— Zgadza się — odrzekł, wrzucając ziemniaki do kosza i prostują ni?-
— Mam problemy z rurami — oznajmiła Hilda. — Podobno moll mi pan pomóc.