wał, ziemiaństwo stało się klasą kupczącą i spekulującą, patrymonialne zwierzchnictwo i opieka dworu nad wsią — zawsze idealizowane — zniesione zostały bezpowrotnie. Nietknięte złoża kultury rdzennej spoczywały jeszcze w chłopskiej wsi — one jednak, choć odkrywane i eksploatowane przez romantyków, inwentaryzowane przez Kolberga, wartością ideologiczną staną się dopiero w końcu stulecia, wraz z jednoczesnymi prawie narodzinami inteligenckiego populizmu („Głos’*), chlopomaństwa Młodej Polski i ruchu ludowego.
_ Tymczasem tradycjonalizm postyczniowy był schyłkową formacją kultury'teszcze szlacheckiej. Formacją coraz mniej autentyczną, bo coraz mniej mającą wspólnego ze sposobem codziennego życia ziemskich obywateli i ich progenitury, z motywacjami zachowań, z mentalnością i moralnością użytkową. Oczywiście rozstęp między sferą życia a sferą świętości istnieje w każdej kulturze, zaś w naszej * kulturze szlacheckiej był zawsze szczególnie wyraźny. Mity rycerskie nieraz już służyły kupcom i ratajom, ideał braterskiej równości — magnatom i pachołkom, a kult wsi spokojnej nieobcy był dworakom i brukowcom. Niemniej owa sfera święta i symboliczna stanowiła przez długi czas mocne sklepienie rozpadającego się od fundamentów gmachu stanowej integracji. Otóż z chwilą, gdy stan przestał już istnieć i de facto, i de iure, gdy jego reintegracja przestała być komukolwiek potrzebna, problemem zaś stało się raczej sprawne wpasowywanie się szlacheckiej młodzieży w strukturę i kulturę mieszczaniejącego społeczeństwa, wówczas ów nienaruszalny depozyt tradycji i mitów ujawniał swoją dysfunkcjonalność, swój wybitnie kompensacyjny charakter. Z tego zdawali sobie sprawę już liberałowie ziemiańscy poprzedniego pokolenia, zwłaszcza klemensowczycy, próbujący zmodernizować orientację klasy, do której sami należeli. Ale, jak się rzekło, ta ideologia praktyczna została skutecznie zablokowana zrazu przez rozwiązanie Towarzystwa Rolniczego, potem przez powstanie 1863 roku, wreszcie przez rządowe uwłaszczenie. Skutkiem było postępujące rozkojarzenie między sferą działań praktycznych mających na celu indywidualne przystosowanie się do nowej sytuacji gospodarczej i społecznej a uświęconą sferą wspólnych kulturowych symboli, w której reaktywowały się złogi biernego nostalgicznego patriotyzmu, dewocji i izolacyjnej neofobii.
Zbigniew Raszewski, który ową kompensacyjną funkcję tradycji 270 wyczuł z nieporównaną intuicją, pisze o premierze Strasznego dtvoruy
która odbyła się w Warszawie 26 września 1865 roku. Tekst zosta! starannie ocenzurowany, a mimo to... „Mimo to publiczność premierowa doznała wstrząsu na sam dźwięk marsza z prologu:
Zamiast bezczynnie służyć w żołnierce,
Wracamy z bratem w domowy próg;
Lecz zachowamy zbroję i serce,
Jak dla marsowych wypada sług [...]
Rzeczpospolita pobita, a w końcu podbita, nie chciała się wyrzec obyczaju przywodzącego na myśl dawną świetność, co wydaje się zrozumiałe, skoro miała kulturę szlachecką i teatr szlachecki. Zastanawiać mogłoby tylko to, że dążenia publiczności, wyrażane w naiwnych symbolach teatralnych, zdawały się godzić w jej najżywotniejsze interesy”1.
Zdawały się. Rzecz w tym wszakże, iż symbole nie mają być, i nader rzadko są z interesami zgodne: należą do innej strefy psychicznej. Koncepcja „fałszywej świadomości”, wedle której mity i symbole, metafizyczne nadzieje i lęki, przykazania boże i ideały ziemskiej szczęśliwości są przesłoną i transfiguracją „interesów”, jest zbyt często sprzeczna z obfitym materiałem dowodowym dziejów kultury. Raz po raz obserwujemy przecież, że narodowe sacrujtf nie jest wcale sublimacją interesownej codziennej krzątaniny, ani jej drogowskazem; jest jej d o p e In i e n i e m. Jest dowartościowaniem trywialnej egzystencji, tym bardziej potrzebnym i tym bardziej świętym, im bardziej ta egzystencja i krzątanina jest właśnie z wartości wyzuta.
„Komedia frak-koritusz wyrażała zamieranie jedynej własnej kultury, jaką kraj wytworzył w ciągu wielu wieków swojego istnienia. Wyprawić udaną stypę na takim pogrzebie to bardzo delikatne zadanie, a Nowoświeccy, jak się zdaje, nie bardzo wiedzieli, co ofiarować gościom żałobnym w zamian za karabelę po pradziadku. Akcje kolei krakowsko-górnośląskiej? Trudno się dziwić, że najprzytomniejsi ludzie, którym to zaproponowano, jednym uchem słuchali kursów giełdy, ale drugie nadstawiali na arię z kurantami (jak Prus, który wyraził dla niej swój «niemy zachwyt#, gdy w roku 1876 udało się wznowić Straszny dwór)” .
Była sprawa poważniejsza od arii z kurantami, i nawet od poloneza.
271
Z. Raszewski, S taro ttcieceąy zna i positp etatu O teatrze polskim (1765-1865;, Warszawa 1963, i. 327-329. > Ibidem, s. 330.