- scen orgii istotnie bliskie jest obrazowi kobiety jako narzędzia rozkoszy, ofiary patriarchalnej profallicznej indoktrynacji, zainfekowanej hasłami wolności seksualnej. - Tam się przywołuje taki ideologiczny język opisu tego tekstu. A więc - mówi mi ten języko-wo-mentalny sufler - nic dziwnego, że Catherine Millet nie widzi w sobie feministki - daje tym tylko dowód zdrowego rozsądku. Kiedy jednak czytamy opisy kolejnych orgii, utożsamienie niefeminiz-mu ze zniewoleniem przestaje być oczywistością. Podobnie definicja przyjemności - jako premii dostarczanej uczestniczkom higienicznych romansów, które niczego nie robią wbrew sobie - wymaga ponownego przemyślenia.
Bycie przedmiotem seksualnym nie jest tu tożsame z brakiem podmiotowości, tym bardziej - z brakiem przyjemności. Brak orgazmu, powiedzmy od razu, niewiele nam wyjaśni w kwestii tego, czym dla Catherine, i ewentualnie dla kobiety w ogóle, może dziś być przyjemność. Ale również inny brak domaga się dopowiedzenia. Życie seksualne Catherine M. jest formalnie powieścią. Ukazało się w serii prozatorskiej, zapowiadane jest jako ten gatunek, narratorka od początku obiecuje szczerą, autobiograficzną relację. Wszystkie te przesłanki każą oczekiwać współczesnej historii, jakich wiele, z silnie zaznaczonym horyzontem autentycznych przeżyć, poddanych literackiej obróbce. Okazuje się jednak, że Millet pisze coś na przekór fabule, coś, czego jedynym wyznacznikiem formalnym jest „pieprzenie”. Millet „pieprzy o pieprzeniu” i ani myśli udawać, że w życiu bohaterki (własnym pisaniu) interesuje ją coś innego. Pieprzenie o pieprzeniu o pieprzeniu - oto dewiza narratorki.
Nie jest rewolucją tekst o seksie (tu niewątpliwie mamy do czynienia z inspiracją słynną Historią O.), a jednak trudno byłoby znaleźć taki, który odrzuca wszelkie fabularne alibi i opowiada tylko o tym, co naprawdę stoi w centrum. Millet porzuca fabułę romansu, ale też awangardowej peregrynacji, która przez seks sięga gdzie indziej. Nie ma gdzie indziej - są narządy. Zapewne są to też tylko pozory, bowiem można się i tu - jak w każdym tekście - dopatrzyć znaków konwencji i świadomości tekstowej. Oto rozdział Rozkosze opowiadania odsłania kulisy seksualnego/tekstualnego warsztatu. To, co dzieje się między aktorami akcji, jest projektowane ich wyobraźnią i zestawem miłosnych odezwań. Orgia ma także, jak romans, strukturę, stając się tym samym tekstem. Są też pewne asocjacje zasugerowane przez narratorkę, odbiegające od romantyczno-ckłiwej motywacji zdarzeń miłosnych - np. lektura gorszycieli jak Georges Bataille - ale bohaterowie wolą siebie nieskażonych filozofią inną od „pieprzenia” (powtarzam ten niepoważny wulgaryzm za powieścią, która jest nim inkrustowana jak przecinkami).
Tekst Millet mógłby być uznany za pornograficzny, gdyby nie jedna, podstawowa okoliczność: jego efektem nie jest podniecenie, raczej rodzaj lekkiego szoku, z którego wychodzi się ku konstatacjom bardziej intelektualnym niż erotycznym. Bohaterka odtwarza swoją inicjację, pierwszy raz i pierwszą orgię, drobiazgowo opisuje przebieg wybranych spotkań, rozważa rolę różnych zmysłów, narusza każde, potencjalnie obecne, tabu. Opisuje momenty, gdy nie umiała oprzeć się żądaniom mężczyzny, chociaż była zażenowana konkretną sytuacją. Co można by jej podpowiedzieć? Że powinna odmówić, skoro nie miała ochoty? Przypomnijmy, Catherine M. nie jest feministką. I jeśli w jej autobiograficznej opowieści o seksie jest jakaś zasada, to brzmi ona: „nie odmawiaj”. Gdyby odmówiła, tekst straciłby impet.
Dzięki tej zasadzie i nakierowaniu na partnerów seks okazuje się sferą całkowicie wolną od obowiązujących ograniczeń. Także tych, które mogłyby pojawić się w myśleniu feministycznym. Nie ma żadnej poprawnej postawy, jest tekst wyboru oderwanego także od tekstu orgazmu - czym więc jest przyjemność? Gdyby nie zastrzeżenie autorki, twierdziłabym, że jej tekstowa strategia jest strategią feministyczną, albowiem prowadzona przez kobietę narracja została przejęta z tradycji męskiej. Oto, bez usprawiedliwień, jakich dostarcza miłość, kobieta opisuje penisy i waginy, zapachy i kształty. Używa słów, jakich nie spodziewamy się ani u „porządnej kobiety”, ani u „ofiary”, ani u „kobiety wolnej”. Bierze sobie to wszystko, co wydawało się męską przyjemnością, i nie uważa za stosowne
105