Heidegger jawnie przyrzeka, chociaż tylko jako możliwość, myślowe przeobrażenie, które spowoduje, że znów wstanie dzień, a „objawianie się Boga i bogów będzie mogło zacząć się od nowa”. Złączenie owej absolutnej liczby pojedynczej z bogatą w perspektywy liczbą mnogą ma jednak inny wydźwięk niż wersy, w których przed półtora wiekiem Hólderlin wysławiał Boga i jego przejawianie się w uosabianych przez „bogów” mocach natury. Dzisiaj, gdy staje przed nami pytanie o nasze przeznaczenie — pytanie o istotowe zróżnicowanie między wszelką subiektywnością a tym, co wobec niej przemożne — owo sąsiadowanie liczby pojedynczej i mnogiej pokazuje, że ma ono stać się tu zapowiedzią: po epoce bez obrazów móów — Boga, bogów, Boga i bogów — i to nawet wtedy, gdyby człowiek nie doświadczył i nie przyjmował swych spotkań z tym, co boskie, jako rzeczywistych. Ale bez prawdy spotkania wszystkie obrazy są grą i kłamstwem. Któż słysząc, z jak śmiertelną powagą przemawia w tej godzinie mowa, śmiałby zrównać wymiar rzeczywistego spotkania z Bogiem z wymiarem spotkania z bogami? Zapewne, niegdyś było tak, że kto wzywał Boga w prawdzie jako jemu poświęcony, ten zwracał się do samego Boga, do boskości Boga — takiej, jaka dała mu się tam i wtedy poznać, czy to jako potęga, czy to jako kształt. Tego jednak już nie ma. I również Hólderlin, gdy sam złączył liczbę pojedynczą i mnogą, przypuszczając, o co w tym wszystkim chodzi, powiedział: „Bóg bogów”; nie znaczy to tylko: „najwyższy Bóg”, lecz: ten Bóg, który jest także Bogiem dla „bogów”.
6
Charakter godziny świata, w której żyjemy, polega na zaćmieniu niebiańskiego światła, na zaćmieniu Boga. Nie jest to jednak wydarzenie, które można należycie uchwycić wychodząc jedynie od przemian, które dokonały się w duchu człowieka. Zaćmienie słońca zachodzi między słońcem a naszymi oczami, nie we wnętrzu oczu. Również filozofia nie traktuje nas jako ślepych w stosunku do Boga — sądzi ona tylko, że brakuje nam dzisiaj dyspozycji duchowej, która umożliwiałaby ponowne pojawienie się „Boga i bogów” i przesunięcie się przed naszymi oczami podniosłych obrazów. Jeśli jednak człowiek w sytuacji, gdy, jak tutaj, coś wydarza się między niebem a ziemią, obstaje przy tym, by odkrywać ujawniającą tajemnicę siłę pozostając w obrębie myślenia ziemskiego, to straci on wtedy wszystko. Kto wzbrania się stawić czoło działającej rzeczywistości transcendencji jako takiej, kto wzbrania się stawić czoło naszemu Naprzeciw jako takiemu, ten ma swój wkład w powstanie ludzkiego aspektu zaciemnienia.
Przyjmijmy, że człowiek całkowicie „usunął teraz będący w sobie świat nadzmysłowy”, i że nie ma już ideałów i zasad, które w jakikolwiek sposób, w jakimkolwiek stopniu wiązałyby się z nim: prawdziwe Naprzeciw człowieka, Naprzeciw, którego
— w odróżnieniu do tych wszystkich ideałów i zasad — nie daje się opisać jako Ono, ale do którego można przemówić i które można osiągnąć jako Ty, może doznać w jego oczach zaciemnienia właśnie w związku z tym usunięciem świata nadzmysłowego
— żyje ono jednak nietknięte za ścianą ciemności. Mimo to niech człowiek pozbędzie się także imienia „Bóg”, które z konieczności istotnie wiąże się z dopełniaczem (jeśli posiadacz dopełniacza wyrzeknie się imienia, jeśli nie ma już czegoś takiego jak „Bóg człowieka”, to okaże się, że utraciło ono swoją podstawę): ten jednak, którego imię pomyślano, żyje w świetle wieczności. My natomiast — „ci, którzy zabijają” — zamieszkując w ciemności, zostaliśmy wydani śmierci.
Jak głosi żydowska legenda, kiedy pierwsi ludzie odwrócili się od Boga w dniu stworzenia i zostali wygnani z ogrodu, ujrzeli po raz pierwszy zachód słońca. Bardzo się przerazili, nie mogli bowiem zrozumieć tego inaczej, jak tylko w ten sposób, że przez ich winę świat ma ponownie pogrążyć się w chaosie. Siedząc naprzeciw siebie przez całą noc płakali, a wtedy dokonało się ich nawrócenie. Zaczęło świtać. Adam podniósł się, pochwycił jednorożca, i złożył go w ofierze zamiast siebie.