świechtanym futrem zarzuconym na ramiona, paliła papierosami a światło świecy z wnętrza otaczało ją przyćmionym blaskiem. Po] chwili ojciec opadł na kolana i bardzo ostrożnie wyciągnął z ziemi sadzonkę ziemniaka, jedną ręką przytrzymując liściasty pęd, drui gą kłącze z cienkimi korzonkami. Położył ją z boku — jakże dziwi nie było patrzeć, z jaką delikatnością to robił! Powrócił do kopania! rządek ziemniaczanych sadzonek obok dziury stawał się coraz dłużj szy; Hilda weszła do szopy, za chwilę pojawiła się z butelką wina i filiżanką w dłoni. Na rzece wyły syreny. Wtedy zobaczyłem, że dół1 stał się tak głęboki, iż widać było tylko głowę i ramiona stojącegJ w nim ojca, spoconego mimo chłodu nocy. Wyrzucił łopatę i sami z wysiłkiem zaczął gramolić się na zewnątrz. Ziemia osuwała muj się spod palców, tak że kilka razy wpadał z powrotem do dziuryj Hilda podeszła bliżej i wciąż z futrem na ramionach spojrzała w dółfl Robaki, ledwo widoczne, połyskujące w świetle księżyca, wiją się] wychodząc z dziur w stromej ścianie jamy. Teraz z szopy wychodzą ojciec, niosąc w ramionach coś częściowo zawiniętego w poplamionjl krwią worek. Jest to ciało; na głowę ma zarzucony ów worek, prze] wiązany wokół szyi sznurkiem. Ojciec kładzie je na krawędzi dołuj podnosi się z kolan i patrzy na stojącą wśród wyrwanych sadzonekj Hildę. Ta ciaśniej otula ramiona futrem. Ojciec trąca butem ciało,! które stacza się do grobu i upada płasko na plecy, z jedną ręką pod spodem, drugą zarzuconą na owiniętą workiem głowę; wygląda jak szmaciana lalka. Hilda podchodzi jeszcze bliżej i nogą wrzuca do dołu kilka grudek ziemi; wzdraga się i wraca do szopy. Ojciec bierze łopatę i zaczyna zasypywać dół; z niezwykłą delikatnością wtyka w ziemię sadzonki.
Obudziłem się z krzykiem, wyskoczyłem z łóżka i pobiegłem do pokoju rodziców, ale ich tam nie zastałem, zbiegłem więc po schodach, po ciemku minąłem wąski korytarz i wpadłem do kuchni.
Otworzyłem drzwi. Ojciec siedział przy stole z jakąś kobietą, której nigdy wcześniej nie widziałem.
— Co jest? — zapytał. — Co ci się stało?
Wstał i wyprowadził mnie na korytarz, zamykając za sobą drzwi kuchni.
— Wracaj na górę — rzekł, wiodąc mnie w stronę schodów. — Do łóżka, Dennis.
— Gdzie moja mama? — spytałem, z całej siły starając mu się mrzeć.
I — Już, synu, wracaj do łóżka.
| — Gdzie moja mama? — krzyczałem. — Nie chcę wracać do łóżku, miałem straszny sen!
I — Dosyć tego. — Wciąż pchał mnie ku schodom.
I — Chcę do mamy!
I — Nie denerwuj mnie, Dennis! Twoja mama jest w kuchni.
■ — Nie ma jej tam!
I — Na górę! — syknął.
li — To boli! — Ściskał mocno moje nadgarstki, próbując mnie wepchnąć na schody i odsłaniając zęby we wściekłym grymasie. — Boli mnie! — zapłakałem, a on puścił mnie i oparł się o ścianę.
— Idź i połóż się do łóżka — rzekł cicho, bez cienia złości. — Możesz zostawić włączone światło. Później do ciebie przyjdę.
Też się uspokoiłem. Zacząłem wspinać się po schodach. W połowie zatrzymałem się i odwróciłem.
I — Kim jest ta pani? -^- zapytałem.
Spojrzał na mnie, zdjął okulary i kciukiem i palcem wskazującym potarł oczy. h — Jaka pani?
— Ta w kuchni.
— Nie denerwuj mnie, Dennis. Idź do pokoju.
Gdy wchodziłem po schodach, on wrócił do kuchni i zamknął za sobą drzwi.