ruch igły, wiążącej części słomianego poszycia, by uczynić z nich jedną strzechę — jedno słowo." Leenhardt bez wahania tak komentuje zacytowaną wypowiedź: „Zwieńczeniem społeczeństwa kana-ckiego nie jest zatem hierarchiczna «głowa», wódz — jest nim pilou: chwila współobcowania sprzymierzonych klanów, które wspólnie w zapale słów i tańców wysławiają bogów, totemy, istoty niewidzialne, będące źródłem życia, podstawą potęgi, warunkiem istnienia społeczeństwa.” I rzeczywiście, gdy pod wpływem kolonizacji skończono z tymi forsownymi i kosztownymi świętami, społeczęństwo straciło łączącą je więź i rozpadło się.
Wydaje się, że święta pełnią zawsze analogiczną funkcję, niezależnie od różnic, jakie je dzielą, niezależnie od tego, czy przypadają na jedną porę •roku, czy są rozproszone w ciągu dwunastu miesięcy. Stanowią przerwę w obowiązkowym trudzie, wyzwolenie od ograniczeń i powinności ludzkiej doli; są chwilą, w której żyje się rpitem i marzeniem. Człowiek pozostaje wówczas w czasie i w stanie, gdy należy jedynie szafować dobrami i szafować sobą. Pobudki skłaniające do gromadzenia tracą aktualność, trzeba oddawać się marnotrawstwu — toteż wszyscy na wyścigi trwonią bogactwa, żywność, siłę seksualną i siłę mięśni. Wydaje się jednak, że ewolucja społeczeństw polega na dążeniu do .zacierania różnic między poziomami, do ujednolicenia ich, egalitaryzacji, do rozluźnienia napięć. Organizm społeczny, komplikując się coraz bardziej, nie dopuszcza do przerw w normalnym toku życia. Wszystko musi toczyć się dzisiaj tak jak wczoraj i Jutro tak jak dzisiaj. '
Nie do pomyślenia staje się powszechne rozpa-sanie. Zjawisko takie nie zachodzi ani w określonych momentach, ani na szerszą skalę. Roztapia się ono niejako w kalendarzu, jak gdyby wchlo-nięte przez nieodzowną jednostajność, rytmiczność. Święta ustępują miejsca wakacjom. Oczywiście, nadal idzie o okres zwiększonych wydatków, swobodnej działalności, przerwy w unormowanej pracy — ale jest to faza relaksu, nie zaś paroksyzmu.