92 Antropologia strukturalna
żuje się zdolna do ustanawiania koniecznych stosunków. Taki jest właśnie sens ostatniego zdania Trubieckiego, podczas gdy sformułowane poprzednio reguły pokazują, jak językoznawstwo powinno postępować, aby osiągnąć ten rezultat. Nie jest naszym obowiązkiem wykazywanie, że te aspiracje Trubieckiego są uzasadnione; przytłaczająca większość współczesnych językoznawców zajmuje zgodne stanowisko w tej sprawie. Ale gdy w jednej z nauk o człowieku zachodzi wydarzenie o tej doniosłości, przedstawiciele dyscyplin pokrewnych nie tylko mogą, lecz wręcz powinni natychmiast sprawdzić jego konsekwencje oraz jego możliwą stosowalność do faktów z innego porządku.
Otwierają się wtedy nowe perspektywy. Nie chodzi już dłużej o przypadkową współpracę, w toku której językoznawca i socjolog, pracujący w odosobnieniu od siebie, przekazują sobie niekiedy to, co zdaniem każdego z nich może zainteresować drugiego. Przy badaniu zagadnień pokrewieństwa (a -zapewne również przy badaniu innych problemów) socjolog znajduje się w sytuacji formalnie podobnej do tej, w jakiej znajduje się językoznawca-fonolog. Terminy pokrewieństwa są, jak fonemy, elementami znaczenia; jak fonemy, zyskują one to znaczenie tylko wtedy, gdy są scalone w systemy; „systemy pokrewieństwa” jak „systemy fonologiczne” są wypracowywane przez umysł na poziomie myślenia nieuświadamianego; wreszcie, przejawianie się w oddalonych od siebie regionach i w różniących się istotnie społeczeństwach form pokrewieństwa, reguł zawierania małżeństw, podobnych postaw narzucanych pewnym typom krewnych itp. — wszystko to nakazuje przypuszczać, że zarówno w jednym, jak w drugim przypadku postrzegane zjawiska wynikają z działania ogólnych, ale ukrytych praw. Problem można tedy sformułować w sposób następujący: w innym porządku rzeczywistości zjawiska pokrewieństwa są zjawiskami tego samego typu co zjawiska językowe. Czy wykorzystując metodę analogiczną pod względem formy (jeśli nie treści) do tej, którą stosuje fonologia, socjolog może spowodować w swej nauce taki postęp, jaki dokonał się w naukach o języku?
Kierunek ten okaże się jeszcze bardziej atrakcyjny, gdy poczynimy dodatkową uwagę: badanie systemów pokrewieństwa jest dziś prowadzone z tej samej perspektywy i przeżywa, jak się zdaje, te same trudności co językoznawstwo w przededniu rewolucji fonologicznej. Między starym językoznawstwem, które poszukiwało swej zasady tłumaczącej przede wszystkim w historii, a pewnymi próbami Riversa zachodzi uderzające podobieństwo; w obu przypadkach samo lub prawie samo badanie diachroniczne miało zdać sprawę ze zjawisk synchronicznych. Porównując fonologię z dawnym językoznawstwem, Trubieckoj określa pierwszą z nich jako „strukturalizm i uniwersalizm systemowy”, co przeciwstawia „indywidualizmowi” i „atomizmowi” wcześniejszych szkół. Toteż gdy rozpatruje on badania diachroniczne, ujmuje je w zupełnie zmienionej perspektywie: „Ewolucja systemu fonologicznego jest w każdej danej chwili określona przez dążenie do celu... Ewolucja ta ma zatem pewien sens, pewną wewnętrzną logikę, którą fonologia historyczna powinna doprowadzić do oczywistości.” 12 Otóż krytykowana przez Trubieckiego i Jakobsona interpretacja „indywidualistyczna” i „atomistyczna”, oparta wyłącznie na historycznej przypadkowości, jest w pełni tożsama z tą, jaką na ogół stosuje się do zagadnień pokrewieństwa.13 Każdy szczegół terminologii, każda pojedyncza reguła zawierania małżeństw łączona jest z innym zwyczajem jako jego konsekwencja lub pozostałość; popada się tu w rozpustę nieciągłości. Nikt nie pyta się, w jaki sposób systemy pokrewieństwa, rozpatrywane jako całości synchroniczne, mogłyby funkcjonować z jakąś regularnością i skutecznością, gdyby były arbitralnym rezultatem spotkania wielu różnorodnych instytucji (w większości zresztą hipotetycznych).14
Jest jednak pewna trudność wstępna, która przeszkadza przeniesieniu metody fonologicznej do badań nad społeczeństwami pierwotnymi. Powierzchowna analogia między