212_Krakowskie inscenizacje
cmentarne upiory tylko w słowach obrazuje Guślarz, tylko Kobieta i Guślarz zobaczą wśród cwału kibitek tego, który „Jedną ranę miał na czole...” Wieśniacy tylko z daleka towarzyszą tej scenie obrzędowym zaśpiewem. Pełen błagania i rozpaczy-krzyk Kobiety: „Ach, ulecz go, wielki Boże!”- ——nie kończy, przedstawienia. Noc Dziadów nie zamyka ani historii Konrada, ani historii narodu.
Chłopi opanowują salę, rzucają się na meble w salonie, rozdrapują, sprzęty. Konrad pojawia się na scenie pod jaśniejącym oknem kościoła.. Prószy śnieg. I na niego rzucają ślę~chł5pi, zdzierają z niego ubranie, zdejmują buty. Chcą ukraść dywan, nie zdążyli. Odwinięty, kładzie się dyskretnąbiałó-cżerwóńą~^lamą na podeście. Chłopi uciekają. Konrad zostaje sam. Bosy, tylko w spodniach i koszuli.
Stoi nieporuszony. Z wielką wewnętrzną mocą mówi wiersz Do yrzyjacwLMnskalL Najpierw mówi z dławiącym głos wzruszeniem, które nabrzmiewa aż do żarliwego pragnienia: „Niech wam zwiastują wolność, jak żurawie wiosnę!” Polem zmienia ton:
Teraz na świat wylewam ten kielich trucizny,
Żrąca jest i paląca mojej gorycz mowy,
Gorycz wyssana ze krwi i z łez mej ojczyzny,
Niech zrze i pali, nie was, lecz wasze okowy.
Kto z was podniesie skargę, dla mnie jego skarga Będzie jak psa szczekanie, który tak się wdroży Do cierpliwie i długo noszonej obroży,
Że w końcu gotów kąsać rękę, co ją targa.
Ten ostatni wiersz brzmi jak posłanie ostatniego Widma. Wszyscy słuchają go w skupieniu. Jest posłaniem skierowanym już wprost do nas, widzów. Ludzi, którzy towarzyszyli drodze stawania się Dziadów, Konrada, historii narodu. Byli postawieni w tak samo niejasnej, jak postaci sceniczne, sytuacji — widzów i uczestników zdarzeń równocześnie. Tak samo jak postaci w niepewności i niepokoju przebywali trudną drogę przez rzeczywistość trudną do rozpoznania i ogarnięcia, zmuszeni do poszukiwania własnej drogi. Z posłaniem ostatniego Widma — Konrada nic się nie kończy. Dalej już od nas zależy, jak potoczą się nasze indywidualne i wspólne losy.
Reżyseria: Konrad Swinarski. Scenografia: Kazimierz Wiśniak. Muzyka: Zygmunt Konieczny.
Premiera w Starym Teatrze 30 maja ,1974 r.
Na pustej scenie trwają przygotowania do spektaklu. Kiedy się rozpoczęły? Nie wiadomo. Orkiestra na balkonie stroi instrumenty. W półmroku, w kręgu światła nisko opuszczonej, roboczej lampy krzątają się postaci. Nie wiadomo, kiedy etatowych maszynistów Starego Teatru zastąpili aktorzy — Robotnicy (Chór). Ktoś przechodzi przez scenę, przystaje. Ktoś coś przenosi, ktoś inny podniósł wieko zapadni. Na środku Sprzątaczka wolno, miarowo szoruje szczotką podłogę. Szur-szur, szur-szur.1 Niespieszne, zwyczajne czynności.
Korad pojawia się z tyłu sceny — postać z wystawionych rok wcześniej Dziadów. Ma ten sam kostium — białą koszulę i czarne spodnie — i jest to ten sam aktor. Jerzy Trela, tak jak Mielewski na początku wieku, gra obu Konradów. Przychodzi dokładnie w to samo miejsce, które może poprzedniego wieczora opuścił w zakończeniu Dziadów. Powraca ta sama postać, lecz w idealnie odwrotne] sytuacji scenicznej. Tam Konrad, z którego lud zdarł odzież — wbrew syberyjskim śniegom, wbrew rzeczywistej niewoli głosi posłanie wolności. Tutaj — przychodzi w kajdanach, które ciążą, ranią stopy; Robotnicy mają go z nich uwolnić. Ta sama postać ma zaistnieć raz jeszcze, uwolniona od unieruchamiającego mitu. Wolność ma się urzeczywistnić, Konrad wraca na ziemię.
Na dźwięk jego głosu zdziwieni Robotnicy nieruchomieją. Dwóch z nich sprawdza kulisy po bokach sceny, właśnie unieśli je w górę. Układają się na kształt rozsuniętej kurtyny. Chwilę wcześniej inny Robotnik upuścił nieu-