sin
podstępne stare wypełza zza rogu w postaci jakiejś uliczki chodzącej o kulach albo wiodących donikąd schodów. Idąc do hotelu przeszliśmy koło na wpół zbudowanej białej willi, pełnej w środku śmieci, na której murach znowu te same słonie szeroko rozstawiały monstrualne dziecięce kolana, sie-ząc na jaskrawych bębnach, cała w eterycznych zawiniąt-ich woltyżerka (już z dorysowanymi wąsami) odpoczywała im szerokogrzbietym rumaku, a klaun z pomidorem zamiast nosa chodził po linie, balansując parasolką zdobną w owe pojawiające się co i rusz gwiazdy, mętnie, w symboliczny sób przypominające o niebiańskiej ojczyźnie cyrkowców, 'utaj, na fialtańskiej Riwierze, wilgotny żwir chrzęścił bardziej uksusowo, a leniwe westchnienia morza słychać było lepiej. Na podwórzu hotelowym uzbrojony w nóż kuchcik gonił kurę, która wściekle gdakała, walcząc o’życie. Z bezzębnym uśmiechem czyściciel butów zaproponował mi swój prastary tron.
l )
i
d platanami stały: motocykl niemieckiej marki, obryzgana 'lotem limuzyna i długi żółty ikar przypominający olbrzymiego Mika („To nasz, znaczy Segura" - powiedziała Nina i dodała: Może byś z nami pojechał, Wiktor, co?" - chociaż wiedziała doskonale, że nie mogę); w lakierze skrzydeł pokrywowych /.anurzał się gwasz nieba i gałęzi; przez chwilę odbijaliśmy się w metalu jednego z przypominających bomby reflektorów chudzi przechodnie z krainy filmu, idący po wypukłej 'owierzchni; po paru krokach obejrzałem się i zobaczyłem -właściwie niemal w optycznym sensie - to, co rzeczywiście wydarzyło się jakąś godzinę później: wszyscy troje w kaskach ierowców wsiedli do samochodu, uśmiechając się i machając do mnie, przezroczyści jak duchy, przez które przeświecają >arwy świata, a potem ruszyli, oddalili się, zmniejszyli (ostatnie Iziesięciopałce pożegnanie Niny); na razie jednak samochód wciąż stał najzupełniej nieruchomy, gładki i cały jak jajko, a Nina otoczona moim ramieniem wchodziła w drzwi z drzewkami laurowymi po obu stronach i siadaliśmy, i widzieliśmy
przez okno, jak powoli zbliżają się Ferdynand i Segur, którzy przyszli inną drogą.
Na werandzie, gdzie jedliśmy obiad, nie było nikogo prócz Anglika, którego niedawno widziałem; stał przed nim wysoki kieliszek napełniony jasnoszkarłatnym trunkiem i rzucał owalne odbicie na obrus. W oczach Anglika zauważyłem tę samą nabiegłą krwią żądzę, co poprzednio, ale tym razem nie była ona w żaden sposób związana z Niną: chciwe spojrzenie nie kierowało się ku niej, Anglik wbijał wzrok w prawy górny róg szerokiego okna, koło którego siedział.
Ściągnąwszy ze swoich drobnych dłoni rękawiczki, Nina po raz ostatni w życiu jadła skorupiaki, które tak bardzo lubiła. Ferdynand także zajął się jedzeniem, a ja, wykorzystując jego głód, rozpocząłem rozmowę, dającą mi pozór władzy nad nim, mówiąc ściśle, wspomniałem niedawną klęskę jego dzieła. Po krótkim okresie modnego nawrócenia religijnego, kiedy to spływała na niego łaska i kiedy odbył kilka dość podejrzanych pielgrzymek, które zakończyły się wręcz skandaliczną awanturą, zwrócił swoje matowe oczy na barbarzyńską Moskwę. Szczerze mówiąc, zawsze irytowało mnie zadowolone z siebie przekonanie, że falowanie strumienia świadomości, kilka zdrowych obscenów i szczypta komunizmu, wymieszane w dowolnym starym wiadrze na pomyje, alchemicznie i automatycznie stworzą ultranowoczesną literaturę; i tak długo, dopóki mnie nie zastrzelą, będę się upierał, że kiedy tylko sztuka wchodzi w związki z polityką, w nieunikniony sposób spada do poziomu ideologicznego śmiecia. Co prawda do Ferdynanda jeszcze się to nie odnosiło - jego sztuka miała wyjątkowo silne muskuły, by nie wspomnieć już o tym, że nic a nic go nie obchodziła dola klas upośledzonych -ale od pewnych niejasno złośliwych spodnich prądów tego rodzaju jego dzieła stały się jeszcze bardziej odrażające. Oprócz paru snobów nikt nie zrozumiał jego dramatu; ja sam go nie widziałem, ale mogłem sobie doskonale wyobrazić tę kremlowską noc, po której niemożliwych spiralach puszczał
25