106 LOSY PASIERBÓW
z przyjęciem, oswajał się ze szczęściem. Urzędnicy spisali jego życiorys, odbili na papierze palce, zbadali u lekarza zdrowie i wręczyli mu kartkę, każąc przyjść nazajutrz o szóstej z zapasem ciepłej odzieży.
Godzina trzecia była gdy wyszedł z obrębu fabryki. Zapalił z rozkoszą papierosa i wziął tramwaj.
żona czekała nań u furtki z dziećmi. Po ruchach poznała, że wraca z dobrą wiadomością. Pola wybiegła na spotkanie.
— Nastaw ucha, to ci coś bardzo ciekawego powiem.
Ojciec pochylił się ku niej, a ona pochwyciła go oburącz za szyję i zmusiła do wzięcia jej na ręce.
— Taka duża i każe się nieść głodnemu tatusiowi — skarcił braciszek.
-— Mama jeście więksia, a bierze go zia siję — odcięła się.
— Jaka mądrala! Z czymżesz wracasz? — zwróciła się Domka do męża.
— Już się skończyły nasze zmartwienia. Zaczynamy życie, łubka.
— Naprawdę przyjęli?
— Tak, na abordo, to znaczy — do ładowania statków. Na efektywo. U lekarza byłem. I to sam bez niczyjej pomocy. Sam, łubka!...
— Jak to dobrze1 — powiedziała drżącym ze wzruszenia głosem i przytuliła się mu do ramienia. — Chodźżeż do chaty, tyś od rana nie jadł.
— Nawet zapomniałem o tym. Pić mi się tylko chce.
Kobiecina nie panowała nad sobą z radości, zapalała i gasiła bez przerwy prymus, przesuwała bez sensu przedmioty i plątała się w rozmowie. Obecna w domu Stasia również przyjęła wiadomość ze szczerą radością. Tylko Sacha-rynka nie podzielała ich nastroju. Mówiła, że się cieszy, lecz tak się zachowywała jakby jej ktoś żwiru do bucików wsypał.
— Chcecie wierzcie a chcecie nie wierzcie, ale ja wam mówię, że tu musiała być pomoc Makrycy. Karol mi mówił, że on już parę razy was Perezowi pokazywał. Jej Bohu!
— No, to podziękujemy mu za to — odrzekł Zygmunt uśmiechając się do żony.
— Ja nie żartuję — twierdziła. — On już nie jednemu tak pomógł, że ludzie dopiero po miesiącu się o tym dowiadywali. On taki, że nie lubi się chwalić.
— My jemu za to na imieniny tort upieczem — rzekła Domka.
Po spóźnionym obiedzie Domka zaczęła szykować mężowi odzież do pracy, a on zapalił papierosa i wyszedł na dziedziniec, snując projekty na przyszłość. Na pierwszym planie miał sprawę pomieszczenia. Jakoż na połowie ogródka przy prawej miedzy stała stara opuszczona lepianka czyli rancho.
Dawniej, gdy widocznie nie było jeszcze na tym terenie domu blaszanego, ktoś w niej mieszkał, później służyła lokatorom za kurnik, a obecnie stała prawie bez użytku. Dubowik kopiąc swego czasu w ogródku, oglądał ranczo i zastanawiał się nad możliwością reperacji i osiedlenia się w nim.
Miał już sposobność widzieć takie budynki z bliska i przekonał się, że dobrze kryte, schludnie utrzymane, stanowiły niezłe pomieszczenie. Były więcej od domów blaszanych odporne na zimno i upał. Chodziło mu przeważnie o to, że Domka chciała mieszkać w pobliżu Stasi, a w tej okolicy nie było wolnych pomieszczeń.