J1$ZVK METODA KS. I, R. a
. t uwłaszcza muzyka. Na sześćset lat przed Chr. Tymoteuszzostał dekretem oforów wygnany ze Sparty za to, że. lekceważąc dawną muzykę dodał lirze trzy struny, tj. za to, ehciał uczynić ją zdatną do wykonywania melodii bardziej urozmaiconych i o większej skali (ćtendues). Takie były przesądy owych czasów. Podobne panują i dzisiaj i panować będą po nas, a nie myślimy nigdy, że mogą któregoś dnia wydać się śmieszne. Łulłi, którego uważamy dzisiaj za tak prostego i naturalnego, uchodził w swoim czasie za nazbyt sztucznego. Mówiono, że swoimi utworami baletowymi psuje taniec, że robi z niego błazeństwo. „Przed stu dwudziestu laty — pisze ks. Du Bos — melodie komponowane we Francji były, mówiąc ogólnie, tylko szeregiem długich nut... a... osiemdziesiąt lat temu rytm wszystkich partii baletowych miał tempo powolne, ich melodia zaś, jeśli wolno użyć tego wyrażenia, kroczyła poważnie nawet w swej największej wesołości". Takiej to muzyki żałowali ci, co ganili Lulliego.
§ 53. Muzyka jest sztuką, do sądzenia której wszyscy czują się uprawnieni i która dlatego ma bardzo dużo złych sędziów. Bez wątpienia istnieje w tej sztuce, podobnie jak w innych, pewien stopień doskonałości, od którego nie wolno się oddalać. Jest to zasada, ale jakżeż mało określona! Kto dotychczas zdołał określić ten stopień? A jeżeli określony nie jest, kto ma go rozpoznać? Czy może mało wyćwiczone uszy, dlatego że jest ich większa liczba? Był przecież czas, kiedy muzyka Lulliego była właśnie potępiana. Czy może uszy kształcone, choć nieliczne? Mamy przecież dzisiaj muzykę, która nie jest mniej piękna dlatego, że jest odmienna od muzyki Lulliego.
Musiało się przydarzyć muzyce, że ją krytykowano w miarę jak się doskonaliła coraz bardziej, zwłaszcza kiedy, jej postępy były znaczne i nagłe; bo wtedy nie była podobna do tego czego ludzie słuchać przywykli. Ale kiedy zaczynają ją sobie przyswajać, znajdują w niej smak, a cna ma już przeciwko sobie tylko przesądy.
§ 54. Ponieważ nie możemy dowiedzieć się, jaki był charakter instrumentalny muzyki starożytnych, ograniczę się <|0 poczynienia pewnych przypuszczeń w odniesieniu do ich śpiewu i deklamacji.
Śpiew odbiegał prawdopodobnie od ich zwykłej wymowy mniej więcej tak, jak nasza deklamacja odbiega od naszej codziennej wymowy i zmieniał się w zależności od charakteru sztuk i poszczególnych scen. W komedii musiał być prosty w tym stopniu, jak na to pozwalała prozodia. Była to wymowa zwyczajna, którą zniekształcono tylko o tyle, ile było potrzeba żeby można było odróżniać jej tony i prowadzić głos po określonych interwalach.
W tragedii śpiew był bardziej urozmaicony i o większej skali (plus dtendu), zwłaszcza w monologach, którym dawano nazwę monodyj (ccmtigues). Są to zwykle sceny najbardziej namiętne, jest bowiem rzeczą naturalną, że ta sama osoba dramatu, która krępuje się w innych scenach, będąc sama, oddaje się całej gwałtowności doznawanych uczuć. Dlatego poeci rzymscy dawali monologi do opracowania muzycznego zawodowym muzykom. Nieraz powierzali im także komponowanie deklamacji reszty utworu. Inaczej było w Grecji; poeci byli tu zarazem muzykami i nie powierzali tej pracy nikomu.
Wreszcie w chórach śpiew był bardziej kunsztowny (chargć) niż w innych scenach. Były to miejsca, w których poeta dawał najwięcej polotu swemu geniuszowi. Nie tnożna wątpić, źe muzyk szedł tu jego śladem. Przypuszczenia te znajdują potwierdzenie w [istnieniu] różnych rodzajów instrumentów towarzyszących głosowi aktorów. Zasięg ich roli był mniej lub więcej szeroki w zależności od charakteru słów.
Nie można wyobrażać sobie chórów starożytnych na wzór naszych operowych. Muzyka ich była bardzo odmienna, ponieważ nie znali kompozycji wielogłosowej, tańce zaś odbiegały, być może, jeszcze bardziej od naszych baletowych. „Łatwo zrozumieć —r- pisze ks. Du Bos — że nie były one niczym innym, jak tylko gestami i ruchami pantomimicznymi (demonstralions), które wykonywały osoby z chórów, aby wyrażać swoje uczucia, już to mówiąc, już to pokazując niemą grą mimiczną, jak bardzo są poruszone wypadkami, którymi musiały się interesować. Deklamacja ta zmuszała często chóry do kroczenia po scenie, a ponieważ ewolucje wykonywane równocześnie przez więcej osób nie mogą się odbywać bez poprzedniego obmyślenia, jeżeli nie chcemy, by się zamieniły w bezładne dreptanie, starożytni przepisali pewne reguły dla poruszeń chórów”. Na scenach tak