Środkowa Wista to niesforna dzikuska, tatwa do opisania tylko w konkretnym czasie i aktualna w tym opislt tylko do następnego wiosennego przyboru lub do letniej janówki. Nieprzewidywalna, skrajnie różna pra średniej wodzie i przy niżówce, kiedy woda ucieka z niedawnych łowisk. Ta zmienność jest charakterystyczni dla całego środkowego biegu rzeki, która jedynie na odcinkach miejskich poprzez ingerencję hydrologóv wykazuje nieco większą stałość. Stara opaska za rok może być śródrzeczną rafą, rynna z lewego brzegi przeniesie się na prawy, burta z sześciometrową rynną zmieni się w łachę piachu. Rzadko jednak te zmia ny wyganiają ryby z poszczególnych odcinków. Jeśli jakiś fragment rzeki obfituje w sandacze i sumy, t< łowiska tych ryb mogą zmieniać się o kilometr, dwa, przenieść z jednego brzegu na drugi, ale chętny d( wędrówek czy spływów wędkarz zawsze znajdzie rybne miejsce.
No to zaczęło się. Na pierwszy spływ lubelską Wisłą moja pychówka pojechała do Zawichostu. Tam spotka łem się z towarzyszami wyprawy - Robertem Janickim, którego poznałem wcześniej na jeziorze Uściwierz kiedy to złowił więcej szczupaków niż załogi wszystkich łodzi, pływających tego dnia po jeziorze, i z jego przyjacielem Jackiem Skulinem. To miało być spotkanie z rzeką prawie dla nas nieznaną. Robert bywał tu czasem na wiosennych kleniach, zaś dla Jacka była to pierwsza konfrontacja z dużą rzeką. Jak się okazałe w ciągu najbliższych kilku dni, rzeką wartą opisania.
W spływie z Annopola do Kazimierza chyba najmniej istotne byty ryby, bo już w chwili startu wiedziałem, że dużo więcej mogę złowić na swoich znanych miejscówkach. Ale w znajomych miejscach wzrok przesuwa się po brzegu i wodzie nie rejestrując już żadnych szczegółów. Wszystko wokół jest tylko tłem rozmazanym, nieistotnym. W nowym zaś miejscu każda ryba jest pierwsza, najważniejsza i przez to długo pamiętana. Każda nowa burta, opaska, przelew wywołują podświadomy komentarz, ocenę, przypuszczenia i domysły. I jeszcze ten dreszczyk, co będzie za następnym zakrętem, czy marszcząca kilkaset metrów niżej przykosa będzie miała metr czy pięć metrów głębokości, czy zwary pod drugim brzegiem, to rafa
czy muldy z sypkiego piasku. Ale nade wszystko szykując się do spływu czekałem na totalny luz, który mu zawsze towarzyszy. Na spływie jestem znacznie bardziej wyluzowany, niż na najbardziej swobodnych urlopach. Wiem, że przez najbliższy tydzień nic nie będę musiał. Nikt mnie nie zmusi do łowienia, gdy nie będę miał na nie ochoty, nie zaprosi na piwo, na które będę musiał pójść w określone miejsce i o ustalonej godzinie, nie będę musiał stawić się gdzieś na śniadaniu czy na grillu. Wiedziałem, że mogę wyrzucić zupełnie niepotrzebny zegarek, że jedyne co muszę, to wieczorem rozbić obóz na najbliższej wyspie i za tydzień po przepłynięciu 200 kilometrów stawić się w swoim warszawskim porcie.
Podczas podróży ciężarówką do Zawichostu nurtowały mnie wątpliwości, czy łódka udźwignie ten cały majdan, który ze sobą zabrałem i trzech ludzi załogi. Az drugiej strony przez całą podróż atakowały mnie złe myśli, że na pewno czegoś zapomniałem, że czegoś nie przewidziałem, że wiele rzeczy okaże się zbędnych a innych będzie brakowało.
W Zawichoście witam się z moimi towarzyszami - Robertem i Jackiem. Obaj są z Lublina. Jacek to głównie bajorkowiec Robert to spinningowy multiinstrumentall-sta i, co się później okaże, facet, który ma mapę całego odcinka w głowie. Jeśli by! choć raz nawet przed laty w miejscu, do którego dopływaliśmy, potrafił z fotograficzną precyzją podać wszystkie szczegóły
30 Wędkarski Świat 10/2007