Kiedy człowiek jest młody, próbuje wyprzedzić świat. Potem zaledwie dotrzymuje mu kroku, aż wreszcie zaczyna być przez świat wyprzedzany.
Jeszcze w Meksyku na skutek całkowitej izolacji nie zwracałem na to uwagi. Robiłem swoje i cała reszta mnie nie obchodziła. Ale po przyjeździe do Europy i do Polski znalazłem się w samym środku skomplikowanej rzeczywistości i musiałem jakoś sobie radzić. A to nie zawsze mi się udawało. Z początku byłem nadal modny, co wydawało mi się naturalne ze względu na moją nieobecność przez trzydzieści trzy lata, kiedy to do syć skąpo dawałem znać o sobie. Uporanie się z najprostszymi rzeczami, które były życiową koniecznością, zajęło mi jakieś trzy lata. Załatwiałem mieszkanie, papiery i inne przyziemne sprawy dotyczące życia codziennego. Dopiero potem mogłem się rozejrzeć, by zrozumieć, że właśnie się starzeję.
Niespodziewanie „na pomoc” przyszła mi afazja. Podziałała na mnie jak samobójstwo, które się nie udało, ale pozostawiło nieznaczne ślady i nie można już ich usunąć. Ale ja, zmieniając nazwisko i podpisując się „Baltazar”, przyznaję się otwarcie do niedoskonałości. Odtąd nie można mnie chwalić ani ganić za nic, co napisałem przed afazją, ponieważ tamten człowiek nie istnieje.
Druga sprawa to moja przynależność do Polski. Cokolwiek jeszcze napiszę, nie będzie wątpliwości, że przynależę do Polski. A jeszcze niedawno bywało różnie. Przyzwyczajony do swobody i będąc w pełni sił, nie mogłem się oswoić z myślą, że Polska jest moim przeznaczeniem. Ale teraz mogę mówić i pisać tylko po polsku i odczuwam ulgę jak ktoś, kto po długiej wędrówce zawitał do domu rodzinnego.