już swe macki po ostatniej rezerwy dziecięce (nawet poniżej 10 lat) i dorosłych, jako tako zdolnych do pracy. Tymczasem wykonano dziś, zdaje się trzeci w getcie, wyrok śmierci przez powieszenie na placu przy ulicy Bazarnej. Tym razem powieszono dwóch młodzieńców, którzy podobno uciekli z robót w Poznaniu 145. Wyrok naturalnie wykonali Żydzi.
Wydaje się już od dzisiaj nową rację warzyw, w skład której wchodzi podobno 1 kg kartofli. Jest też nareszcie po kilkumiesięcznej przerwie nowy przydział kiełbasy, po 10 dkg na osobę. Jak zapewniają optymiści: „Rumkowski dostaje dosyć żywności od Niemców”. O tym wiemy, ale czy żywność dla nas, czy tylko dla siebie?...
Czwartek, 23 lipca
Odebraliśmy dziś starą, sprzed kilku miesięcy, rację mięsa (po 10 dkg na osobę), którego dotychczas nie wydawano. Dostaliśmy już też nową rację kiełbasy. Pogody ciągle te same. Z polityki nic nowego, ale czy to na skutek nieco lepszej sytuacji żywnościowej, czy też na skutek jakichś tajemniczych obliczeń mistycznych, podniósł się znów nieco duch Żydów w getcie, którzy utrzymują, że jednak wojna skończy się w tym roku. Żadnych konkretnych przesłanek
na razie nie widać. Ale może......110 wiara w rychły koniec coś
pomoże. Tymczasem sposób chorowania i umierania w getcie przybiera niebywałe dotychczas „rekordowe” formy. Zdrowy niby człowiek kładzie się na dzień, dwa do łóżka, a na trzeci dzień je-dzie już jako trup na Marysin 147. Nie mówi się już nawet, że miał obrzęki głodowe, gruźlicę czy coś innego. Ot, umarł.
Piątek, 24 lipca
Przyzwyczaiłem się już do mojej nowej grupy i pracuje mi się stosunkowo nieźle. Mam natomiast znów zmartwienie z powodu mamy, która wobec zakończenia się robót na plantacjach zostaje zredukowana. Jutro będzie pracowała po raz ostatni. Znów utrata talonów, zup resortowych i wypłaty. Oby tylko udało się mamie dostać zajęcie gdzie indziej.
Ciągle usiłuję nie poddawać się, czytać, coś przerabiać, ale prawie że nie posuwam się naprzód. Jestem jakoś okropnie, ciągle i wszędzie niezwykle zmęczony i leniwy. Wszystko chciałbym zrobić, a do niczego nie mogę się zabrać. A do końca wojny jeszcze bardzo daleko.
Sobota, 25 lipca
Byłem dziś po południu u Deutschowej. Poznałem tam niejakiego dra Freda Goldschmidta, spuchniętego już, byłego prokuratora z Bielska. Żona jego czytała urywki z jego książki o getcie (niezwykle już ponoć grubej), o ogromnej wartości literackiej. Pisze tylko po niemiecku, książka składa się z rozlicznych szkiców, wierszy, opowiadań, obrazków itd. Jest on niezwykle płodny (do czasu wojny prawie że nie pisał) i mimo okropnych warunków pisze bez przerwy. Deutschowa jest już zupełnie otępiała. Patrzy bezmyślnie przed siebie i nie jest zdolna do żadnej poważnej rozmowy. Jestem po dzisiejszej wizycie zupełnie przybity i czuję się coraz bardziej samotny. Oprócz Wolmana nie mam już żadnego miejsca, dokąd bym mógł pójść. Wszyscy wyżej intelektualnie stojący koledzy, znajomi czy przyjaciele albo rozeszli się ze mną, jak na przykład Niutek Radzyner, ze względów zasadniczych, albo umarli, albo oklapli umysłowo. Czy i mnie czeka to samo? Diabli wiedzą. A z polityki nic nowego.
Niedziela, 26 lipca
Dostaliśmy dziś nareszcie po 1 kg kartofli na osobę i po 0,5 kg marchwi do tego; 2 kg kapusty na osobę, które dotychczas dodawano do tej racji, już się nie daje, bo zabrakło. Kiedy będzie — nie wiadomo. Takie już nasze przeklęte szczęście albo raczej porządki w gettowej aprowizacji. Wydają już przydział brykietów na sierpień (po 7 kg na osobę). My odbieramy dopiero 7 sierpnia. Gdyby nie rozmaite odpadki szmat, które ojciec po kryjomu wynosi z krajalni, trociny, które wówczas dostałem na talon (w zeszłym tygodniu znów dostałem talon na 10 kg), drzewo, które się powoli z naszych „mebli” wycina, i inne rozmaite poboczne materiały opalowe — nie można by było na tych 28 kg brykietów, które Rumkowski daje na miesiąc na 4 osoby, i racji kuchennej gotować nawet w ciągu 2 tygodni. Szczęśliwi pod tym względem są jedynie ci, którzy albo mają gaz w domu (ograniczony wpraw-