ff mojej babci. Bardzo lubiłam lego czarodziej i jego program. Jednej tylko rzeczy nie znosiłam: potwora mieszkającego w lochach. Siedział sobie w kociołku i od czasu do czasu wyskakiwał. Zarówno potwór, jak i ciecz w kociołku były jednakowo ohydne: bąbłowate, szarobure, lepkie. Narta i Adam zaśmiewali się z potwora, ale ja go nienawidziłam, bo sie go naprawdę bałam. Na jego widok czułam coś dziwnego w żołądku i w gardle. Nocą miałam go przed oczami -na samo wspomnienie bąblowatej skóry kuliłam się pod kołdrę ze strachu.
Potem, w szkole podstawowej, dowiedziałam się. z czego go zrobiono. Z ryżowego puddingu.
Kucharki ciapaly na talerz chochlę puddingu. Nie znosiłam tego. Wyglądał jak rzygi, a ja czułam, że rzygi podchodzą mi do gardła. Potem pogatszaly sprawę dodatkowo: brały dżem i - pac! - nakładały łyżką na sam środek. Innę dzieci mieszały to na swoich talerzach, aż wszystko stawało się lasnorozowe.
- Zjadaj wszyśdutko! - mówiły, pochylając się nade mną. Ich lanuchy rozpościerały się w nieskończoność.
- Nie mogę. nie mogę - piszczałam.
- Nie wyjdziesz się pobawić, dopóki nie zjesz.
Siedziałam sama, a wszystkie dzieci szły się bawić. Na
moim talerzu leżała krwawa skóra potwora. Zbierało mi się na wymioty. Czas wlókł się jak ślimak. Masakra, męka. Puśćcie mnie już.
Potem przychodziła pani Walker w swoim aniełskobiałym
- Nie musisz już tego jeść, kochanie. Biegnij się pobawić.
Nie płakałam. Wybiegałam stamtąd i dyszałam ciężko,
opierając się o ścianę. Nikt nie zdawał sobie sprawy, jaki ten pudding był dla mnie straszny. Nikt nie wiedział, że ja się go po prostu bałam. Nie jadłam go ani w przedszkolu, ani
le średniej. Wszyscy wiedzieli, że mam na tym punkcie by-in