84
G. Simmei
jedynie dla rekreacji lub unikania ciężkiego wysiłku, każda praca jest bez wątpienia pewną ofiarą. Jednak obok tego leży pewne kwantum latentnej energii pracy, z którą albo nie wiemy co zrobić, albo też manifestuje się ona w impulsie do pracy ochotniczej, niewywolanej ani przez potrzebę, ani przez pobudki etyczne. O to kwantum siły roboczej, którego oddanie nie jest żadną ofiarą, konkuruje wiele zapotrzebowań, dla których pełnej realizacji ona jednak nie wystarcza. Przy każdym zatem jej użyciu jedno lub wiele z jej potencjalnych zastosowań muszą zostać poświęcone. Jeśli nie możemy energii, .którą zużywamy do wykonania pracy A, zastosować z pożytkiem dla wykonania pracy B, to pierwsza z nich nie kosztowałaby nas żadnej ofiary; to samo dotyczy B, gdybyśmy wykonali ją zamiast A. Tym zatem, co z eudajmonistycznym pomniejszeniem zostaje oddane, nie jest praca, lecz właściwie nie-pracowanie (Nichtarbeit); nie płacimy za A ofiarą pracy - bo oddanie jej nie naraża nas, jak tu założyliśmy, na żadne dolegliwości - lecz rezygnacją z B. Zatem ofiara, którą podczas prący dajemy w wymianę. jest raz absolutna, a innym razem relatywna: cierpienie, które bierzemy na siebie, jest raz bezpośrednio związane z pracą - gdy jest dla nas wysiłkiem i utrapieniem - innym zaś razem czymś pośrednim, gdy możemy zdobyć jedną rzecz tyko przy rezygnacji z drugiej, w sytuacji eudajmonistycznej irrele-waricji czy nawet pozytywnej wartości samej pracy. Poprzez to również przypadki pracy wykonywanej chętnie dadzą się sprowadzić do formy wymiany jako ofiary, charakteryzującej całą ekonomię.
To, że przedmioty posiadają pewną określoną wartość, z którą wkraczają w relację ekonomiczną -w której każdy z nich oznacza dla jednej z wymieniających się stron zdobycie czegoś, dla drugieizaś poświęcenie czegoś - obowiązuje jedynie dla gospodarki rozwiniętej, a nie dla procesów podstawowych, które ją wytwarzają. Logiczną trudność, że dwie rzeczy dopiero wtedy mogą mieć równą wartość, gdy uprzednio każda dla siebie posiadała jakąś wartość, można zilustrować analogią, wedle której dwa odcinki mogą być równej długości, gdy już przed porównaniem posiadały jakąś długość. Jednak, mówiąc ściślej, posiada on ją dopiero w momencie porównania z innym. Bowiem określenia swej długości - bo przecież nie jest po prostu „długi” - nie może on otrzymać od samego siebie, lecz od tego drugiego, z którym się porównuje, i któremu wyświadcza zarazem analogiczną przysługę, choć rezultat mierzenia nie zależy od samego tego aktu, lecz od każdego z odcinków, istniejących niezależnie od siebie. Przypomnijmy sobie kategorię, dzięki której uchwytny stał się dla nas obiektywny sąd wartościujący, który określiłem jako metafizyczny: z relacji między nami i przedmiotem rodzi się imperatyw do wydania pewnego sądu, którego treść nie zawiera się jednak w samych rzeczach. To samo dotyczy sądu na temat długości: od samych przedmiotów wychodzi w naszym kierunku jak gdyby domaganie się wydania określonego sądu, jednak jego określenie nie jeśfzawarte w rzeczach, lecz urzeczywistniane w naszym akcie. To, że długość zostaje ustanowiona dopiero w procesie porównywania i nie jest zawarta w poszczególnych obiektach, od których zależy, łatwo umyka naszej uwadze, a to dlatego, że z poszczególnych względnych długości wyabstrahowujemy ogólne pojęcie długości, następnie, rzutując fo pojęcie na rzeczy, sądzimy, że musiały one już mieć długość w ogóle, zanim została ona konkretnie ustalona poprzez porównanie. Dołącza się do tego okoliczność, że z niezliczonych, tworzących długości porównań wykrystalizowują się stałe miary, poprzez porównanie z którymi określane są odtąd wszelkie pojedyncze twory przestrzenne w ich długości, poprzez co ta ostatnia, będąc jak gdyby ucieleśnieniem owego abstrakcyjnego pojęcia długości, zdaje się zapominać o swej relatywności, bo oto wszystko mierzy się wedle niej, ona sama nie jest już jednak mierzona. Nie jest to błąd mniejszy niż ten, gdy ze spadającego jabłka wnioskujemy o tym, że Ziemia przyciąga jabłko, a nie - jabłko Ziemię. Ponadto to, że danej linii przysługuje długość, narzuca się nam poprzez to, że w jej poszczególnych częściach mamy wielość elementów, na których relacji polega mnogość. Pomyślmy, że jeśli w całym świecie istniałaby jedynie jedna linia, to nie byłaby ona „długa”, bo brakowałoby jej korelacji z innymi. Dlatego też o świecie jako o całości nie można w sposób uprawniony wypowiedzieć żadnego określenia miary, bowiem nie istnieje nic poza nim, co pozwoliłoby zmierzyć jego wielkość. W tej sytuacji znajduje się jednak każda linia, dopóki będzie się ją rozważać bez porównywania z innymi lub porównywania jej