513
l . t 1 \Vu cp«
Taniec żałoby
był Cmentarz Niewiniątek, tysiące ludzi oglądały dzień w dzień owe nacechowane prostotą figury i czytały łatwo wpadające w ucho wiersze, których każda zwrotka kończyła się znanym przysłowiem. Efekt był podwójny: pocieszano się równością wszystkich wobec śmierci i jednocześnie wzdragano się przed nieuchronnym końcem. Nigdzie śmierć, podobna do małpy, nie była na miejscu tak bardzo jak tutaj; oto szczerząc zęby, krocząc jak stary zesztywniały wodzirej, wzywa papieża, cesarza, szlachcica, najemnika, mnicha, małe dziecko, błazna, ludzi wszystkich zawodów i stanów, aby szli w jej ślady. Drzeworyty z 1485 r. prawdopodobnie jedynie w bardzo niewielkim stopniu odzwierciedlają wrażenie, jakie sprawiało słynne malowidło; już sam strój postaci dowodzi, że nie była to wierna kopia dzieła z 1424 r. Aby choć w pewnej mierze uzmysłowić sobie owo wrażenie, jakie musiał budzić „taniec śmierci” z Cmentarza Niewiniątek, warto przyjrzeć się takiemuż Tańcowi z Kościoła La Chaise-Dieu; tutaj upiomość wzmaga się jeszcze przez fakt, że malowidło ukończone zostało tylko w połowie.
Trup, który powraca czterdzieści razy, aby pociągnąć za sobą żyjącego, nie jest jeszcze właściwą Śmiercią, lecz po prostu zmarłym. Wiersze nazywają tę postać Le Mort (w „tańcu śmierci” kobiet: La Mor-te); jest to taniec zmarłych, a nie „taniec śmierci”. Postać ta to nie szkielet, lecz niezupełnie jeszcze pozbawione mięśni ciało, z rozprutym i pustym brzuchem. Dopiero około roku 1500 postać Wielkiego Tancerza przybiera kształt szkieletu, jak to widzimy u Holbeina. Przestaje ona być jakimś nieokreślonym «zmarłym» sobowtórem żyjącego, a poczyna oznaczać samą Śmierć, która czynnie i osobiście przerywa życie. «Ja jestem Śmiercią, która jest nieunikniona dla wszystkich stworzeń» — w ten sposób rozpoczyna się wstrząsający hiszpański «Taniec śmierci» z końca XV stulecia. W dawniejszym Tańcu śmierci
niezmordowany tancerz to jeszcze ten sam żywy człowiek, tylko przedstawiony w postaci, w jakiej widz znajdzie się w bliskiej przyszłości; to jakby zatrważające podwojenie postaci widza, jego odbicie, które dostrzega w zwierciadle - nie zaś, jak chcą niektórzy, jakiś człowiek zmarły dawniej, ale należący do tego samego stanu i o podobnej godności. W „tańcu śmierci” grozę budziła ta właśnie myśl: «To przecież jesteście wy, wy sami» (J. Huizinga, Jesień średniowiecza, Warszawa 1992, s. 176-177).
Interpretacja Huizingi jest wymowna i zdaje się przekonywająca.
W 2002 r. w Szczecinie ukazała się monumentalna publikacja poświęcona zagadnieniu ikonografii (Taniec śmierci. Od późnego średniowiecza do końca XX wieku, Szczecin 2002). Odsyłając do tej godnej uwagi publikacji, trzeba jeszcze zaznaczyć, że taniec, jako motywacja i impuls radości życia, w zjawisku „tańców śmierci” wszystkich czasów, zwłaszcza w Europie, zawiera ideę, że początkiem i końcem wszystkiego jest śmierć, a zatem należy się temu imperatywowi świadomościowo poddać. Ta indoktrynacja z gruntu przeciwna życiu, jego radości, nadziei i sensowi, opanowała w Europie umysły na długi czas. Elementy tej idei przetrwały do naszych czasów.
TANIEC ŻAŁOBY
W niektórych regionach Europy podczas pogrzebu, jako część obrzędu, wykonywano taniec. W Szwecji i Norwegii ten charakterystyczny taniec młodych dziewcząt zwał się Jungfraudans, w Niemczech — der Steintanz (tzw. taniec kamienny). Jeszcze do niedawna niemal na każdym pogrzebie na Korsyce wykonywano rodzaj tańca o nazwie „caragola”, był to taniec żałobny, określany również mianem „tańca ślimaka”. Takie określenie nawiązywało do charakterystycznych figur występujących w tańcu, które to fi-