■K
r r n/ec/^poi^'
I^ge/IL/.^'V
91
p k05ay.
Ze53 onetaAta^J
'**% taniej, niżą 4
luje się dość wyrĄ jnikacji turysto* f niektórych miastż S Orskich - zidwg howca - w średni i pżczyzn - używin> zymują rzemm . W innym miejso' wieku zmam' ja, że wiąże aft | i wniej godziła *
jak siadać Nigóf twłaszczą jeśli to ły też opieraćst iim 1595 zsiada jf mu pieszo.1
roku $gfo Ryg i ■ | Francji ,rr) Pachołka }8h chwyci 11 hliewiple Vfaw»m, ą
zawodowego rozbójnika i żołnierza-marudera. już wówczas krążyło na ten temat przynajmniej tyleż legend co rzetelnych informacji, jeden z badaczy podróży po Włoszech doszedł nawet niedawno do wniosku, że mamy tu do czynienia z szeroko rozpowszechnionym mitem; bo nikt spośród autorów opisów podróży nie natknął się na bandHi osobiście. Otóż tak nie było.
Wątpliwości dzisiejszych badaczy na temat niebezpieczeństwa na drogach w XVł I XVII stuleciu wynikają z ich nieufności do nisterycznej
BandU - zbójcy
szmaragdem i brylancikami. Związali jeńcowi „po barbarzyńsku" ręce na plecach i nogi. ściągnęli buty i przywiązali do drzewa, zapowiadając w ordynarnych słowach, że mu poderżną gardło, jeśli piśnie choć słowo - działo się to bowiem w zasięgu głosu od drogi. Błagania o łaskę niewiele pomogły, lecz odchodząc, rabusie zostawili marnego konia. Pozostawiony sobie samemu Evelyn długo uwalniał ręce, wreszcie po wielu godzinach wydostał się na drogę, zawiadomił władze i rozesłał listy gończe. Pierścienie odnaleziono u złotników, jeden w zastawie, drugi kupiony.
Z tej surowej lekcji nasz john Evelyn wyciągnął dwa wnioski: stale być uważnym (gdyby się nie zagapił w gorący dzień - łatwo by uniknął zaskoczenia) i z daleka omijać przydrożne krzaki, jeżdżąc zawsze środkiem drogi. Ten uczony stał się klasykiem pamiętnikarstwa angielskiego - stąd powyższy opis jest na Wyspie szeroko znany. Było to jednak przeżycie, które w setkach wydań powtarzało się codziennie w Europie. Rabuś na drodze był wówczas równie nieodłącznym składnikiem żyda w podróży, jak karczmarz i przewodnik - vetturino.
Podróżni, jeżdżący dla przyjemności czy dla interesu, akceptowali wówczas niebezpieczeństwo, które dziś zatrzymałoby w domu większość potencjalnych europejskich turystów. Taka myśl nasuwa się po lekturze wielu diariuszy, zwłaszcza sprzed połowy XVII stulecia. Natychmiast przychodzi jednak myśl inna, nawiązująca do doświadczeń lat okupacji z ich absurdalnie powszechnym, nie do uniknięcia ryzykiem, i do aktów gwałtu, porywania samolotów, podkładania bomb z opóźnionym zapłonem, które w ostatnich dziesięcioleciach wybuchają w najbardziej nawet ustabilizowanych krajach Europy, nie mówiąc o brutalnych kradzieżach samochodów. Czy więc nie należy przyjąć, że społeczeństwo nader łatwo przystosowuje się do ryzyka, a pojedynczy ludzie, szukając sposobów zapobieżenia niebezpieczeństwu, nie widzą w nim czynnika hamującego ich działalność?
Wiemy już, że niebezpieczeństwo było nieodłącznym składnikiem podróży we wczesnych czasach nowożytnych. Przybierało ono różne formy. Croziło na drodze i w gospodzie, na lądzie i na morzu, z ręki