EPOPEJA POLSKIEJ WSI
Mówiliśmy wcześniej o dwu rozbieżnych tendencjach twórczości Reymonta: o szukaniu w życiu linii wybiegających poza świat materii, w dziedzinę mitu oraz o wnikliwym zgłębianiu przejawów i sekretów gry ekonomicznej. Zauważyliśmy wtedy, że autor Marzyciela nie traktuje rzeczywistości uchwytnej zmysłowo jako zasłony Mayi oddzielającej nas od „prawdziwego” życia, ani też nie uprawia redukcjonistycznego ekonomizmu. Słowem, że zachowuje poczucie wieloplanowości egzystencji ludzkiej, niesprowadzal-ności jej do jednego, absolutnie wszystko wyjaśniającego układu formuł interpretacyjnych.
To po pierwsze, po drugie: rozważania te uwydatniły centralną pozycję Chłopów w twórczości Reymonta. O pozycji tej decyduje nie tylko ranga artyzmu, ale również fakt, że utwór ten to swego rodzaju summa Reymonto-wej wiedzy o świecie, życiu, człowieku, to jakby soczewka skupiająca w jedno ognisko typowe i specyficzne elementy i motywy tego pisarstwa, a zarazem dzieło będące jedynym w swoim rodzaju obrazem wsi jako samoistnej i odrębnej formacji kulturalnej, której fakt fundamentalny stanowi nieroz-dzielny związek z pracą ną roli.
("Zacznijmy tu od przypomnienia opisu sianokosów z Wiosny:
Kosiarze ruszyli gęsiego, wyprzedzani przez Józkę wlekącą tykę, kto pacierz mruczał, kto się jeszcze przeciągał i ślepie tarł ze śpiku, a kto rzucał jakieś zbędne słowo, przeszli za młyn; [...).
Józka, dowiódłszy ich do kopców, odmierzyła ojcową łąkę i zatknąwszy na granicy tykę poleciała z powrotem.
Pozrucali spencerki, podwinęli portki do kolan, rozstawili się pobok i wsparłszy drzewca w ziemię, jęli raz po razie gładzić kosy osełkami.
— Sielna trawa jak kożuch, niejeden się zapoci — rzekł Mateusz stając na pierwszego i próbując rozmachu.
— Wysoka i gęsta, nabierą se siana, no! — rzekł drugi stając obok.
— Byle jeno pogodnie sprzątnęli — rzekł trzeci rozglądając się po niebie.
— Skoro człowiek łąkę kosi, leda baba deszcz uprosi — zaśmiał się czwarty.
— Prawda to była po inne roki, ale nie latoś! — zaczynaj, Mateusz.
Przeżegnali się wraz, Mateusz przyciągnął pasa, rozkraczył się nieco, przygiął bary, w garście splunął, nabrał dechu i szerokim rozmachem spuścił kosę, tnąc już raz za razem, a a nim drudzy, ostawając nieco na skos, by se nóg nie podciąć, czynili toż samo, wcinając się posobnie w omgloną łąkę i chlaszcząc równym rzutem kos, zimne ostrza ino łyskały ze świstem i trawy kiadiy się ciężko, osypując ich rosą kieby tymi Izami1.
Zauważmy, jak w opisie tym splatają się elementy posuniętej do mistrzostwa sprawności zawodowej z elementami obrzędowymi. Ten charakter obrzędowy ma nie tylko żegnanie się przed rozpoczęciem kośby, ale również owo ustawianie się w szereg z Mateuszem jako przewodnikiem na czele i owa krótka wymiana zdań, którą wyprzedza zaczęcie pracy, jakby akcentując koleżeństwo przypadkowo przecież zgromadzonego zespołu, życzliwość dla pracodawcy i wreszcie ochotę do wspólnej roboty. Ten opis zabierania się do koszenia łąki jest zarazem charakterystycznym obrazem zastosowania reguł obyczajowych ustalonych przez wielowiekową tradycję dla tej właśnie wykonywanej zbiorowo czynności zawodowej, t
• Tamże, T. 11, s. 271—272.
87