■Hgl pogadywaoo mądrae i rozważnie to o tym, to i tamtym —
..Ai w końcu Kł^b odehriąknął, splunttł i rzekł urq« ssyfcie:
— Co tu marudzić i zwlekać, prz.yśłirn się dowiedzieć,, ctjf trzymacie a nami. ” (II. 109—1)0)
laęrtif farmami bytowania najbardziej powazed-Ontełymi, jak chrzciny, zrękowiny, weselę, ■■piliiMl dniem świątecznym i pracą zawodową, Obejściu, ale również przy szatkowaniu ^KfiSgt d» kfcatoia t*y przędzeniu lnu. Obyczaj zachowuje BBpig| dcoio&kuc w kościele: (jakże to niewłaściwe w oczach Hpel gMpodyń i gospodarzy, że parobek Kuba pcha się pMifeoi wstać w kruchcie!), na jarmarku, w karcz-
sif>v niedziela przedech — to odpocząć ni folgę dać cie-kawości nśe grzech, a choćby i ten kieliszek wypić z kumami... byle przystojnie i bez obrazy boskiej się obyć obgrłnu.* (I, II)
Wedle obyczaju choroba nie chroni przed obowiązkami gościnności. a żałoba po śmierci gospodarza nakazuje między innymi przysposobić stypę godną powagi i znaczenia nieboszczyka.
Zgodnie z prastarym obyczajem odbywa się chodzenie z niedźwiedziem czy z kogutkiem, pochówek śledzia czy śmigus, ■■■rieją ustalone formy przyjmowania jeżdżącego po kolędzie ■■R, a nawet przewidziane zwyczajowo normy obdarowy-$p£& go, tak jak istnieje obowiązek pomocy dla tego z członków gromady, kogo spotkało nieszczęście czy też kto zaczyna jpMpodarzyć z gołymi niemal rękami, jak Szymek i Nastka. iNkwct skłonna do skąpstwa Hanka pamięta, że skoro zarżnęło W- P>trza się wziąć do szykowania podaronków”, » jak zauważa siary By łka:
„Juści łacno nic jest, ale dać musisz, powiedziałyby, co żałujesz,.," (III, 79)
Obyczaj jest praktyczną formą obowiązującej zbiorowość wiejską moralności oraz ponadprawną, ponadformalną normą organizacyjną wspólnoty. Obyczaj ten jest rygorem nie tylko zewnętrznym, regułą dyktowaną przez szacunek dla tradycji t i nawyków ogółu, ale również przyswojoną normą wewnętrzne- i go życia jednostki. Przypomnijmy sobie dramat Tereski zmagającej się ze swoją „złą miłością"; przypomnijmy, jak haniebnie załamuje się Mateusz, dręczony poczuciem niegodziwości, jaką jest sięgnięcie po „cudzą" kobietę.
Odczytajmy raz jeszcze opis przeżyć Antka, błąkającego się aż do nocy po ucieczce z kościoła, gdzie ksiądz „wypomniał” go z ambony:
„Powlókł się wolno w noc, obchodził staw, to przystawał gdzieniegdzie i patrzył na wieś, zatopioną w mrokach, znaczącą się jeno światełkami okien, patrzył, zdumiony, jakby ją po raz pierwszy widział, otaczała go dookoła przywartymi do ziemi chałupami, zagradzała go zewsząd, że jakby ruszyć się nie mógł i wyrwać z tych płotów i sadów, i świateł! Nie mógł się pomiarkować, czuł jeno, że jakaś moc nieprzeparta bierze go za gardziel i do ziemi przygina, do jarzma nakłania i przejmuje niewytłumaczonym strachem.
Z głęboką trwogą spozierał na rozbłysłe okna, bo mu się wydawało, że go stróżują, że patrzą za nim i nieprzerwanym łańcuchem idą na niego, ściskają i wiążą w pęta, że już ruchać się nie mógł ni krzyczeć, ni uciekać, więc przywarł pod jakimś drzewem i zmącony do dna, słuchał, że od domów, z cieniów wszystkich, z pól, spod samego nieba spadają nań srogie potępienia słowa i cały naród idzie na niego.
— Sprawiedliwie! Sprawiedliwie! — szeptał z najgłębszą pokorą, pełnią serca skruszonego, strachem śmiertelnym przejęty i tą mocą wsi potężną". (II, 25»—260)