342 Hayden Wh\\t I
tycznego. Tylko osoba owładnięta podobnymi urojeniami i również cierpiąca na psychozę może ich traktować serio jako przeciwników. W konflikcie między rewizjonistami a ich krytykami nie chodzi o jakiekolwiek kwestie metodologicz-ne. Jako że obie strony sporu odwołują się do tej samej kom cepcji faktów i sposobów ich ustalania, żadna z nich nie jest podatna na argumenty drugiej.
Rewizjoniści nie proponują też żadnej radykalnej re-fabularyzacji historii dwudziestowiecznej Europy. Nie chodzi im o jakieś inne rozumienie „treści” rzeczywistości historycznej, tak jak chodziło o to Szkole Annales, której przedstawiciele preferowali perspektywę „długiego trwania*’ i skupienie uwagi raczej na „strukturach” i seriach statystycznych niż na „wydarzeniach” okresu drugiej wojny świa-towej. W odróżnieniu od historyków feministycznych dwóch ostatnich dekad, nie starają się oni umieścić w centrum badań historycznych jakiegoś nie uznawanego dotąd czynnika podmiotowego. W gruncie rzeczy, nie proponują żadnych innowacji w zakresie systemu pojęć. W konsekwencji, sprzeciw wobec rewizjonistów jest bardziej kwestią pedagogiczną aniżeli naukową. Nie chcielibyśmy, aby ich przekonania zwyciężyły, nie tylko dlatego, że są urojeniami, ale także dlatego, że wywierałyby negatywny wpływ na przyszłe pokolenia.
Jeśli zaś chodzi o relatywizm w sensie ogólnym, to mam do powiedzenia, co następuje. Zawsze sądziłem, że wiedza historyczna jest ze swej natury relatywistyczna i relatywizująca. Wierzę, że relatywizm jest nieuchronną konsekwencją sceptycyzmu, który uważam za postawę właściwą dla wszelkiej odpowiedzialnej działalności w obrębie nauk humanistycznych i nauk o kulturze. Wierzę, że postawa konsekwentnego relatywizmu - przez co rozumiem relatywizm odnoszący się do naszej własnej wiedzy tak samo jak do wiedzy innych - jest najskuteczniejszym narzędziem uprawiania tolerancji. Nie sądzę, by odpowiedzialny relatywizm prowadził do nihilizmu. Nie twierdzę, że „można powiedzieć wszyst-
co się chce” na każdy temat, ani że wydarzenia zdeter-J knowane są przez język, jakkolwiek uważam, iż wszelkie j Raczenia, jakie im przypisujemy, zostały w języku i przez 1 język wytworzone. Teza ta wynika z przeświadczenia, iż żad-1 ne znaczenia nie są względem wydarzeń, czy to naturalnych! czy historycznych, immanentne. Są to jednak kwestie onto- j logiczne, których roztrząsanie lepiej będzie pozostawić na inną okazję.
A teraz przejdźmy do uwag na temat głównego przed® miotu ataku Ghartiera - mojej książki pt. Metahistory.
Przede wszystkim, została ona opublikowana w roku 1973J a co za tym idzie, przedstawione w niej argumenty mają już przeszło dwadzieścia dwa lata i nawet dla mnie straciły nie! co na wartości. Ponieważ jestem kulturowym relatywistąJ traktuję Metahistory jako odpowiedź na pytania i problemyj jakie pojawiły się w określonym momencie i okolicznościach!
Nie pisałem jej dla przyszłych stuleci, ani też nie sądziłem! że moje rozważania o historiografii dziewiętnastowiecznej czy o dyskursie historycznym w ogóle zostaną w całości lub! nawet po części zaakceptowane przez akademicki establishi- ś ment. Nie zaskoczył mnie fakt, iż krytycy zdołali odnaleźć® w mych wywodach pewne niekonsekwencje, sprzeczność® teoretyczne i błędy w sferze faktografii. W końcu przecie^ przedmiot badań jest rozległy i skłania do kontrowersji. Go więcej, obserwacje, które poczyniłem, były świadomie prol wizoryczne i otwarte na rewizje w wyniku dalszych refleksji lub uwag krytycznych. Od tego czasu niektóre z mych poJ glądów zmieniłem bądź zrewidowałem, więc nie zależy m® na obronie wszystkiego, co w Metahistory się zawiera. Mo własny stosunek do tej książki jest taki, że jeżeli okaże aę ona przydatna dla badaczy zajmujących się analizą dyskuf su, historiografią czy narratologią - jako pomoc lub kontra! stowe tło dla ich własnych spekulacji - wówczas będzie on! usprawiedliwiona przynajmniej w sensie praktycznym izm użytkowym.