346 Hayden J47ii/e
poziomów wypowiedzi, w obrębie których analizowane wy. darzenia obdarzane były znaczeniem zdecydowanie ponad miarę w stosunku do tego, co dałoby się uzasadnić na podstawie samych faktów wypreparowanych z dostępnych dokumentów. Nadmiar ten wiązał się na ogół z tym, co Roland Barthes i inni nazwali po prostu „konotacyjnym” aspektem słów (znaków) użytych do opisywania zdarzeń. Jakkolwiek historycy bez wątpienia wybierali do opisu badanych zjawisk te słowa, o które im chodziło, nieuchronnie niosły one ze sobą różnorodność sensów wykraczającą daleko poza ich znaczenie dosłowne czyli denotację w momencie użycia. A zatem bez wględu na intencje danego historyka, słowa, jakich używał, przynosiły również znaczenia odmienne, wiążące się z ich poprzednimi użyciami.
Oczywiście historyk, który obstaje przy dosłownym sensie tego, co pisze na temat przeszłości, może nalegać, by czytelnik zwracał uwagę tylko na określoną i n t e n cj ę znaczeniową, a nie na znaczenia implikowane przez język. Lecz w każdym języku liczba słów o sensie jednoznacznym - jeśli w ogóle słowa takie występują — jest bardzo niewielka i żaden autorytet nie może ograniczyć zakresu znaczeń akceptowanych przez społeczność ich użytkowników. To tylko jeden przykład ograniczenia dosłownego posługiwania się zasobami języka naturalnego (w odróżnieniu od języków specjalistycznych). I jeśli dotyczy to słów, to w równym stopniu odnosi się także do jednostek wyższego rzędu — fraz, zdań, akapitów i gatunków —wykorzystywanych do tworzenia dyskursów, takich jak te, które funkcjonują w naukach humanistycznych.
Wśród problemów, z jakimi przyszło mi się zetknąć w dziedzinie analizy dyskursu, znajdowała się kwestia relacji między opowiadaniem (recił) zawartym w historycznej narracji o rozwoju danej serii wydarzeń w określonym przedziale czasu argumentacją przedstawioną zazwyczaj w formie niefa-bularnego komentarza, zmierzającą do wyjaśnienia, dlacze-0 wydarzenia rozwinęły się tak, a nie inaczej. Wydawało mi się, że tajemnica oddziaływania dyskursu historiografii na schodnią wyobraźnię tkwiła w sposobach, w jakie opowiadanie (rtcit) łączone było w przedstawieniach przeszłości z argumentacją. Stąd brał się mój wysiłek, aby uchwycić to, co jawiło się jako dwie czynności syntetyzujące: po pierwsze, narratywizację wydarzeń, jakie składały się na zawartość kroniki, dzięki której to, co wydawało się być zaledwie ich serią, nabierało znaczenia jako opowiadanie czy też - dokładniej - rodzaj struktur fabularnych, jakie leżały u podstaw różnych gatunków narracyjnych składających się na mityczno-literacką tradycję Zachodu. Innymi słowy, potraktowałem narratywizację jako sam w sobie uprawniony rodzaj wyjaśniania, zgodnie z powszechnym przekonaniem, że odkrycie w nagromadzeniu wydarzeń linii fabularnej równa się w znacznym stopniu odsłonięciu ich znaczenia jako zjawiska specyficznie historycznego. Druga czynność syntetyzująca podejmowana w obrębie dyskursu historiografii polegała na tym, że wydarzenia, które ujawniły już - bądź to realnie, bądź przynajmniej potencjalnie - swą fabularną spójność (przez co, za Romanem Jakobsonem, rozumiem coś w rodzaju zróżnicowane go rozczłonkowania),wdal-szym ciągu poddawano eksplikacj i wyjaśniającej czy interpretacyj n ej.
W latach sześćdziesiątych filozofowie historii skłonni byli uważać narratywizację za rodzaj wyjaśnienia, w odróżnieniu od modelu nomologiczno-dedukcyjnego dominującego w naukach przyrodniczych. Wydawało mi się, że skoro nar-ratywizacja była niezbędnym etapem ustanawiania danego zespołu wydarzeń jako sekwencji o charakterze specyficznie historiograficznym, relację między opowiadaniem (mit) o wydarzeniach [a wydarzeniami] potraktować by można \akoexplicandum, natomiast komentarz jako explicans. Go za tym idzie, narratywizację należałoby uznać za czynność, w rezultacie czego pozornie przypadkowy czy nawet chaotyczny