Płaszczami rozszerzona na całą ulicę,
Z oczami błyszczącymi, jako dwie gromnice,
Przez dwa białe otwory, z jedwabiu szelestem Biegnąca... zda się tobie, że pyta: Kto jestem?
W łokciach ufaj, jak ryba pływająca w skrzelach, Rozpychaj tłum — błękitny ustępuje felach.
Tu pilnująca głową równowagi dzbanka,
Wyprężona przy murach staje Egipcjanka,
Podobna kariatydzie w ścianę wmurowanej;
Jej koszula, posłuszna piersi z brązu lanej,
Nad łonem się podnosi i na dół opada,
O każdy kształt jak wodna łamiąc się kaskada.
To europejski ubiór, wielki równacz stanów,
Dalej żebrzące stado postaci bocianów
Goni za tobą, prośbą grzechoczącą klaszcze —
Czarne, wychudłe, w białe obwinięte płaszcze.
Ledwoś wyrobił w tłumie ulicowym szczerby,
Ledwoś dopadł do bramy: — przy bramie jak herby, Żywe wielbłądy okiem przerastając kratę,
Wodą w skórzanych workach zamkniętą skrzydlate, Stają ci się przed progiem domowym zagrodą, Odstraszając sączącą się przez skóry wodą.
Nim się myślą o wiekach ubiegłych zasępię,
Bawi mię to, co widzę i słyszę na wstępie:
Dziś ludzi kolorami rozkwiecone klomby —
Jutro ujrzę pomniki — trumny — katakomby — Wszystko, co pozostało na tym piasku z wieków Od Egipcjan przez Rzymian podbitych i Greków.
Dosyć już... dziś znużony arabskimi gwary,
Siędę w oknie i będę patrzał na port stary Wielkiego Aleksandra, gdzie się jeszcze trzyma Latarnia morska, świecąc puszczyków oczyma.
Aleksandria, 22 października 1836.
Wyjechałem z Kairu dziś ze słońca wschodem;
Mgła biała nad palmowym Kairu ogrodem
Kryła mi złote słońce... i łzy brylantowe
Zawieszała na palmach; a gmachy różowe
Zorzą mglistą, tysiącem wieżowych promieni *
Przesuwając się w bujnej ogrodu zieleni,
Odchodziły gdzieś na wschód. Oślątko me chyże Leciało, aż się w starym oparłem Kairze.
Łódka stała u brzegu, wsiadłem do niej — płynę.
Za Nilem widać było zieloną równinę;
Po obu stronach domki białe, pełne krasy;
Za domkami dwa wielkie daktylowe lasy,
Między lasami przestwór i na tym przestworze Trzy piramidy — dalej żółte piasków morze I niebo blade — czyste jak Ptolomeusza 16
Krąg z kryształu... Na oczach usiadła mi dusza...
Przez Nil cichy prędkimi przeprawiony wiosły,
Wysiadam... już zbliżone daktyle przerosły Czoła dumne piramid — zniknęły pomniki I tylko las błędnymi pocięty promyki, 20
Wystrzelony pod niebo, koronami szumny,
Jak przysionek piramid bogaty w kolumny,
Przy ludzkich dziełach ręką zasadzony Boga...
I trzy godziny trwała pełna dumań droga,
I więcej, bo Nil jeszcze nie wrócił do łoża. *
Przepływałem jeziora — aż na piasków morza Wyniosło mię oślątko... Na piaskowym wale Stały przede mną gmachy błyszczące wspaniale,
83